Showroom: Porsche 924/Majorette

Są takie resoraki, które aż kuszą żeby je poddać modyfikacjom. Jedne dlatego, że mają pewien kreatywny potencjał, inne dlatego, że są wyzwaniem warsztatowym. W moich garażach zalega całkiem sporo nadpoczętych projektów, które „kusiły”, ale ugrzęzły na jakimś etapie, zwykle warsztatowym właśnie, bo z koncepcjami to raczej nie miewam problemów. Jednym z takim projektów było mażoretkowe, czerwone Porsche 924. To resorak będący jednym z moich „ojców założycieli”, którego dostałem – w niebieskim malowaniu – od mamy gdzieś na przełomie lat 70 i 80. Czerwony, przeznaczony do modyfikacji miał lekko skrzywione nadwozie, ale poza tym był kompletny. Oczyściłem go i powoli zacząłem mierzyć się z problemem …

Jak widać słupki po lewej stronie nie dość że były pogięte, to jeszcze wyjątkowo filigranowe. Ale zanim zabrałem się za prostowanie nadwozia, co wydawało mi się przedsięwzięciem bardzo ryzykownym, wpadłem na pomysł zmiany kół. A w zasadzie to pomysł wpadł na mnie. Jeden ze sklepów duże sieci handlowej robił porządki w swoich magazynach i znacząco przecenił mażoretkowe, premiumowe serie Vintage, a także Porsche. Cena zrobiła się na tyle atrakcyjna, że warto było kupić te autka jako dawców kół (które w tych seriach są ogumione). Intuicja, a może po prostu dobre oko, podpowiedziała mi, że rozstaw kół z vintage’owego Garbusa powinien być zgodny z klasycznymi mażoretkami z lat 70-tych. A któż się lepiej nadaje do sprawdzenia tego, jak właśnie Porsche 924. Rozstaw kół pasował idealnie, ale nadkola już nie do końca. Ale wrócę do tego za chwilę. Pozostało zmierzyć się ze zwichrowanym nadwoziem …

I jak widać zakończyło się to spektakularną porażką. Wyprostowałem w życiu kilka nadwoziu lub ich elementów i doskonale wiem, że to zawsze jest ruletka. W przypadku 924-ki w zasadzie nie miało to prawa się udać. Jeden słupek był zresztą pęknięty jeszcze zanim zabrałem się do prostowania. Natomiast w trakcie prostowania okazało się, że pęknięty jest tez pas tylny, tuż nad reflektorem. To uszkodzenie nie było widoczne, bo nadwozie schodziło się idealnie i szczeliny praktycznie nie było. Ale podczas prostowania siły rozkładały się już inaczej. Połamane słupki dla wprawy wkleiłem w nadwozie, ale tylko po to aby poćwiczyć, a nie reanimować „połamańca”. Pozostało znaleźć następnego pacjenta bardziej zdatnego do operacji …

I całkiem szybko następne czerwone Porsche zawitało do mojego warsztatu. Ale po dokładnym obejrzeniu uznaliśmy razem z synem, że jest w całkiem przyzwoitym stanie, a po drogie odcień tylnej klapy i pozostałych szyb nie jest taki sam. Trzeba było pozyskać jeszcze jeden egzemplarz …

I niedługo potem kolejne czerwone Porsche trafiło na podnośnik. Trudno powiedzieć, czy było w gorszym stanie niż poprzednie, ale to miało wszystkie szybki w tym samym odcieniu. Ich stan był zadawalający, a zawias tylnej klapy pracował z oczekiwanym lekkim oporem. Pozostało rozwiercić tę 924-kę i zabrać się za dopasowywanie nadwozia do nowych kół.

Oczywiście nie byłem do końca przekonany co do średnicy tych kół, ale bardzo chciałem aby powstający custom był zbudowany na częściach pochodzących od Majorette. Nadwozie wymagało delikatnych modyfikacji, sprowadzających się do delikatnego zeszlifowania dolnych części nadkoli, tych gdzie nadkola przechodzą w progi. Chodziło o ich delikatne odsunięcie od samych kół, ale też zaokrąglenie samego przejścia. Sposób mocowania i prowadzenie osi w mażoretkach jest doskonały, ale nie idealny. To oznacza, że oś może mieć minimalne ruchy w płaszczyźnie poziomej, rzędu ułamków milimetra. O ile w przypadku kół plastikowych nie ma to praktycznie żadnego znaczenia, o tyle w przypadku kół ogumionych i dość szczelnie wypełniających nadkole może prowadzić do haczenia opony o elementy nadwozia. Wyoblenie rantów zdecydowanie ograniczyło tę przypadłość. Jest ona zresztą znana również ze współczesnych mażoretek z fabrycznie montowanymi ogumionymi kołami (nawiasem mówiąc wszystkie współczesne ogumione koła od Majorette mają minimalnie za dużą średnicę i stąd te problemy).

Po spasowaniu wszystkich elementów nadwozie trafiło do ostatecznego czyszczenia i przygotowania do lakierowania. Od początku wiedziałem, że polakierowane zostanie również podwozie. Ja wiem, że to trochę nieortodoksyjne, ale pomimo tego, że sam jestem wielkim fanem czystego metalu, to w customach często chcę zobaczyć, jak się będzie komponowała całość nadwozia w jednym kolorze. Co do koloru wnętrza to nie chciałem aby było nierealistyczne czyli czerwone, stąd zmiana na zawsze dobrze wyglądający beż. Osobną kwestią były koła, które oryginalne są w kolorze szarym. Ich przemalowanie na biało wymagało zabezpieczenia opon, które można ściągnąć, ale pozostają one nadal na osi. Stąd takie mało estetyczne, ale skuteczne zabezpieczenie.

Z racji tego, że modelik nie ma tylnej półki to nie było gdzie zostawić mojego znaku firmowego, czyli tulipana. Jego rolę musiała odegrać dodatkowa walizka pozostawiona w bagażniku, ale umieszczona już nie tak idealnie symetrycznie jak te fabryczne. Pozostała jeszcze decyzja co do ewentualnego malowania świateł. Nie jestem w tym zbyt wprawny więc przeprowadziłem testy na pasie przednim pochodzącym z połamanego Porsche. O ile zrobienie odbłyśników dla świateł mijania okazało się być w zasięgu moich możliwości, o tyle wymalowanie idealnych kierunkowskazów nie dało satysfakcjonujących rezultatów (myślę nad inną, niemalarską techniką robienia tego typu elementów).

No i mamy efekt finalny. Pomalowane podwozie ładnie domknęło autko z przodu i z tyłu. Czy koła są za duże? Trochę tak, ale generalnie wyglądają bardzo dobrze, a fakt że pochodzą również od Majorette jakoś tak uzasadnia ich zastosowanie. Samo lakierowanie nadwozia było tym razem dość kłopotliwe, bo było robione w trochę za niskich temperaturach i cały proces wydłużył się znacząco. Jak to wpłynęło na trwałość powłoki jeszcze nie wiem. Pod względem estetycznym lakier jest ładnie położony.

Świetnie wyszedł ten tył. I chyba dobrze, że odstąpiłem od podmalowania tylnych świateł. To nadwozie ma tak ładną i lekką linię, że obwieszanie go błyskotkami i dodatkowymi kolorami absolutnie nie jest potrzebne (szczególnie gdy nie zrobi się tego perfekcyjnie dokładnie). Pozostaje jeszcze ten najbardziej charakterystyczny i jednocześnie najbardziej kłopotliwy element jakim jest plastikowa tylna szyba. Z punktu widzenia użytkowego jej sposób realizacji przez Majorette nie broni w najmniejszym stopniu, ale za to jak pięknie wygląda. Mój egzemplarz z dzieciństwa finalnie również stracił ten element, czym jeszcze przez długie lata zasmucał moje młode serce …

Nie, to nie jest ten egzemplarz z dzieciństwa, choć uszkodzenie dość podobne. Tu po prostu wyrwano tylną klapę lub się wysunęła z zawiasu. U mnie niestety została ułamana i resztki wsporników wciąż tkwiły w zawiasie. Skąd więc mam jeszcze jedno, tym razem niebieskie Porsche 924? Ano mój syn parę lat temu kupił na bazarku taki egzemplarz specjalnie dla mnie, bo znał historię mojej niebieskiej 924-ki. Było to bardzo miłe z jego strony. Niebieski podarunek stał sobie na półce i w zasadzie nie było żadnych planów z nim związanych. Ale przy customizacji czerwonego wpadłem na pomysł, aby wykorzystać szybki z połamanego egzemplarza i doprowadzić niebieskiego do stanu kompletnego, ale bez renowacji lakieru.

Autko zostało gruntownie wymyte i wyczyszczone. Na kołach pojawił się nowy chrom. Co ciekawe fabrycznie ten egzemplarz miał zamontowane białe szyby, a mój niebieski z dzieciństwa miał pomarańczowe. Więc te pochodzące z „połamańca” nawet lepiej pasowały … no prawie. Ano właśnie. Przy próbie montażu okazało się, że tylna szyba się nie domyka i zostaje około 2 mm szpara między nią a nadwoziem. Obejrzałem wszystko dokładnie i jakkolwiek dziwnie to brzmi, to wyszło że szyba będzie wymagała doszlifowania i dopasowania wszystkich elementów. Czy się udało? No niezupełnie …

Wydawało się, że udało się to spasować. Ale chyba popełniłem gdzieś jakiś błąd, bo finalnie po scaleniu resoraka okazało się, że tylna klapa jednak znów odstaje, może nie jest to dramatyczne, ale jednak jest. Niemniej nie zamierzam już tego poprawiać, autko zostaje w takiej postaci w jakiej jest i dożywotnio pełni rolę dublera mojego „ojca założyciela” z dzieciństwa. A dodatkowo jest pięknym dowodem synowskiej miłości.

Sam nie wiem które podwozie mi się bardziej podoba. Czy doczyszczony czysty metal, czy też jednak to potraktowane metalizowanym lakierem w kolorze nadwozia. W sumie to bez różnicy, ważne że jest to podwozie odlewane z metalu, a nie z plastiku. Fajne jest to, że wśród dzisiejszych mażoretek są też takie, które trzymają rozstaw kół zgodny z tymi klasycznymi. Szkoda jedynie, że koła nie mają średnicy o 2 mm mniejszej. Byłyby idealne.

Porsche 924 – taka trochę mniej ikoniczna siostra 911-tki. Urodziwa, ale nie tak charyzmatyczna, ale w sumie biorąc pod uwagę liczbę wyprodukowanych egzemplarzy, całkiem popularna. Mnie się zawsze podobała, choć w realu zwykle spotykałem bardzo zmęczone życiem egzemplarze. Dopiero parę lat temu podczas wizyty w muzeum w Topaczu spotkałem świetnie zachowaną sztukę w kolorze białym. To chyba było po jakieś większej wystawie, bo stała sobie samotnie na idealnie zielonym trawniku i wyglądała idealnie na miejscu. Patrzyłem na to Porsche długo i myślałem o tym, jak pięknym wprowadzeniem do „dużej” motoryzacji była – i wciąż jest – ta „mała” motoryzacja, stojąca na półkach czy drzemiąca w pudłach i zakamarkach, zarówno u dzieci jak i u kolekcjonerów.

Customizacja i odświeżenie dwóch 924-ek okazało się być bardzo ciekawym i satysfakcjonującym doświadczeniem. W gruncie rzeczy lubię rozwiązywać te drobne problemy, które pojawiają się w trakcie prac warsztatowych. Lubię też na nowo zachłystywać się pięknem tych małych samochodzików. Dzięki nim, ale też i dzięki sobie, wciąż mogę doświadczać estetycznego zachwytu i radości z pracy manualnej. Mam wrażenie, że to nie będzie ostatnia 924-ka, która trafiła w moje ręce …

Dodaj komentarz