AVANTura – część 1 – kolekcja

Skoro HBO czy inne Netflixy mogą robić miniseriale i je udostępniać widzom od razu w całości, to matchorette może zrobić dokładnie to samo. Mamy więc dwa wpisy, połączone postacią głównego bohatera, czyli Citroëna Traction Avant, które zostaną opublikowane za jednym zamachem. Dodatkowo pozwoli to rozwiązać (przynajmniej tym razem) jeszcze jeden problem, a mianowicie nie trzeba będzie wybierać między wpisem kolekcjonerskim a warsztatowym. Pierwsza część będzie dla tych, którzy wolą oglądać i być może dowiadywać się jakichś ciekawych rzeczy o modelikach, a druga dla tych, którym wiertarka i puszka z farbą niestraszne. Zacznijmy więc kolekcjonersko.

Parę dni temu przy okazji remontu mieszkania moje stadko Traction Avantów opuściło swoją przytulną witrynkę i zaczerpnęło świeżego powietrza. Syn znów zapytał … „Tato, a czemu ty właściwie zbierasz te citroëny?”. I ja po raz siedemnasty musiałem się zastanowić skąd mi się to wzięło, czy trwa i czy trwać będzie. Pierwszy wpis blogowy o tym modelu Citroëna pojawił się cztery lata. Tam wyjaśniłem skąd wzięła się ta miłość, że była pewna książka, którą w dzieciństwie traktowałem jak motoryzacyjną biblię i że to w niej zobaczyłem to auto i zakochałem się od pierwszego spojrzenia. Teraz bardziej wypadałoby odpowiedzieć czy ta miłość trwa? Trwa, bo przez te 4 lata modelików odwzorowujących Tractiona kilka przybyło, a trzeba pamiętać, że unikam jak mogę nadreprezentacji skali 1:43. Gdybym chciał mieć wszystkie modele Avanta tylko w tej skali, to musiałbym mieć nie witrynkę, a pewnie solidną szafę. Więc skalę 1:43 dawkują sobie bardzo oszczędnie, ale w żadnym wypadku nie stronię. Zobaczmy jednak najpierw coś mniejszego …

Przy prezentacji autek w skali 1:87 zawsze mam dylemat co do wielkości powiększenia. To w sumie malutkie modeliki, które należy oglądać i ewentualnie oceniać w ich nominalnej skali. Na zdjęciach, gdy są powiększone, łatwo o przekłamania, co do jakości odwzorowania czy wykonania. Jednak już od lat tak robię, bo ufam że moi Czytelnicy rozumieją konsekwencje takiego sposobu prezentowania i potrafią zastosować „mentalny filtr zmiękczający” odbiór modeli w małych skalach (ta kwestia nie dotyczy przecież tylko skali 1:87, a w zasadzie wszystkiego mniejszego od 1:43). Prezentowany granatowy Citroën to plastikowe odwzorowanie niemieckiego Wikinga i jest ono w gruncie rzeczy bardzo fajne. Bardzo proste, jak to u tego producenta, ale w swej prostocie bardzo wyraziste. Odwzorowywanym typem Avanta jest 15 Six, czyli wersja z sześciocylindrowym silnikiem. Dzisiaj rozważań wersyjnych trochę będzie …

No to przeskakujemy w skalę wyżej … zaraz, zaraz, ale na pewno? No tak, mówiłem, że co prawda nie namiętnie, ale jednak skalę 1:43 zbieram. Dwie względnie współczesne norevki. Ta na żółtych kołach odwzorowuje jedną z najpopularniejszych wersji, czyli 11BL. Dla przypomnienia francuskie oznaczenie CV to tzw.  koń podatkowy, czyli umowna jednostka służąca do wyliczania podatku należnego od właściciela określonego pojazdu. Pierwotnie odnosił się on do pojemności skokowej silnika, w relacji 1CV to około 190 centymetrów sześciennych. Stąd Citroën 2CV który miał pierwotnie pojemność 370 centymetrów. A 11BL miał silnik o pojemności 1911 centymetrów, co faktycznie dawało około 11CV. Granatowy Citroën to 7A, czyli w zasadzie pierwsza wersja jaka się pojawiła w 1934 roku. Ciekawe jest to, że pierwotnie oznaczenie się pokrywało z końmi podatkowymi (bo pojemność wynosiła 1303 centymetry), ale wersja późniejsza oznaczana jako 7B miała już silnik rozwiercony do 1529 centymetrów, a to daje 9CV. Pokręcone.

No dobrze, nie ma co za długo ciągnąć żartu … to oczywiście nie jest skala 1:43, a jakże fikuśne 1:87. Autka są oczywiście metalowe, z plastikowymi podwoziami i biorąc pod uwagę skalę naprawdę robią wrażenie. Czy BL faktycznie z fabryki wyjeżdżał na żółtych kołach? Faktycznie wyjeżdżał, o czym przekonany się w tym wpisie jeszcze nie raz. Czy 7A różnił się czymś od 11BL? No jak widać niespecjalnie, ale wbrew pozorom nie jest to ten sam odlew zastosowany w obu modelikach. Gdzie te różnice widać bardziej? A z tyłu …

Niby zmiany kosmetyczne, ale w gruncie rzeczy dość istotne. Po pierwsze wersja 7A nie ma dostępu do bagażnika z zewnątrz, a „jedenastka” już ma. Po drugie w wersji najstarszej mamy dwa korki wlewu paliwa, po obu stronach koła zapasowego, a w wersji późniejszej już tylko jeden. To jest prawdziwa, freakowa wiedza na temat tego auta, kompletnie bezużyteczna, ale jakże intrygująca. Najmniejsze norevki są fantastyczne i bardzo szanuję to, że odwzorowują różnice w wersjach z taką pieczołowitością. Zostańmy w takim razie z francuską firmą i przesuńmy się w okolice skali 1:64 (co u Noreva w zasadzie oznaczać może wszystko).

To już współczesny Mini Jet. I znów mamy ciekawą wersję, co daje asumpt do dywagacji wielkościowych. Przy przedstawianiu 11BL nie odniosłem się do literki L, a to oznaczała, że jest to wersja ze skróconym rozstawem osi, takim samym jaki był w 7A. Wersja normalnowymiarowa nosiła oznaczenie 11B. A jaką wersję odwzorowuje minijetowy modelik Noreva? To jest wersja 15 Six w nadwoziem typu Familiare, czyli z trzema rzędami siedzeń i 9 osobowym potencjałem przewozowym (łącznie z kierowcą). Łatwo ją poznać po trzecim oknie. Jak pierwszy raz zobaczyłem ten modelik, to myślałem że się kolegom z Noreva suwmiarka popsuła, ale jednak nie. To tak trochę nieproporcjonalnie ma wyglądać. To też pokazuje jaką elastyczność w zakresie wielkości nadwozia dawał przedni napęd. Czy Citroëny mogły wyjeżdżać z fabryki na czerwonych kołach? Oczywiście że mogły.

Modelik jest zrobiony bardzo porządnie. Uwagę przyciągają ciekawe zderzaki, które w takiej postaci występują w niektórych modelikach w skali 1:43. Trudno mi powiedzieć, czy ten zderzak ma po prostu tak rozwiązane mocowanie, czy też ten kształt ma również poprawiać skuteczność (amortyzację) w przypadku zderzenia. Bez względu na faktyczny kontekst w tym modeliku stanowi to ciekawy smaczek.

Przeskoczmy teraz faktycznie do skali 1:43 i jej eksplorację zacznijmy od najbardziej prymitywnego i ikonicznego modelu, czyli od repliki Dinky Toys. Dlaczego prymitywnego? Faktycznie źle to określiłem. Modelik nie jest prymitywny tylko uproszczony. Jak wszystkie wczesne Dinky ma odwzorowaną bryłę nadwozia oraz charakterystyczne rozwiązania stylistyczne i tyle. Nie ma szyb, nie ma wnętrza. Od tego dziecko ma wyobraźnię aby ewentualnie uzupełnić brakujące elementy jeśli już koniecznie mu tego brakuje. Bo raczej nie brakuje. Potencjał zabawowy jakoś specjalnie nie rośnie jeśli autko ma szyby. Oczywiście takie dywagacje dotyczą tylko dzieciaków do 6-7 roku życia. Później zaczyna grać rolę wierność odwzorowania, do której podejście łagodnieje gdzieś tak w okolicach pięćdziesiątki. Który wariant Citroëna odwzorowuje współczesna replika? 11BL, ale jest to jej ostatnie wcielenie, wyprodukowane po 1952 roku. Skąd to wiem? A łatwo to poznać po kształcie bagażnika, który schowany został za wypukłą pokrywą. W młodości myślałem, ze ten kształt bagażnika jest zarezerwowany dla wersji 15CV (a to za sprawą znanego wszystkim wydania matchboxowego). Ale tak nie jest, po 1952 roku takie rozwiązanie po prostu stosowano w wszystkich Tractionach.

Pora na drugie Dinky, ale już nie Toys, a Dinky Matchbox. Jak to się stało? No jak wiadomo oryginane Dinky to marka wprowadzona przez Meccano. Ale na przełomie lat 70/80 brytyjski rynek producentów modeli został totalnie wywrócony do góry nogami i w 1987 roku marka Dinky trafiła w ręce Matchboxa (ale oczywiście już nie tego Lesneyowego). A że ten potem trafił w ręce Mattela to i wcześniej przedstawiona replika ma stosowną adnotację o prawach tego producenta do nazwy Dinky (kiedyś już w jednym wpisie rozprawiłem się z zawiłościami właścicielskimi na linii Dinky/Matchbox/Mattel/Norev). Co nam oferuje matchboxowskie Dinky? Poprawnie odwzorowaną 15CV, z metalowym podwoziem.

Przyznam, że dzięki kolekcjonowaniu tych Citroënów lepiej rozumiem stosowane przez niektórych kolekcjonerów wąskie profilowanie kolekcji (np. ograniczenie do odwzorowań tylko jednego jedynego rzeczywistego auta, np. Chevroleta Chevelle). Jak swoje stadko wypuściłem na wolną przestrzeń i poszczególne modeliki stanęły sobie obok siebie, ale już nie karnie od linijki jak w witrynce, to przyglądanie się im dało mi wielką przyjemność. Niby wciąż to samo, a w każdym wydaniu trochę inaczej. Faktycznie można się w tym rozsmakować.

Był Norev, był Matchbox, było Dinky, a we wpisie sprzed 4 lat również Maisto, Bburago czy Universal Hobbies. Jest jeszcze jedna firma, która wypadało mieć w swoich zbiorach, a jest to francuskie Solido. Ich modelik jest dość popularny i względnie łatwo go kupić, choć nie jest to wydanie współczesne. A dlaczego warto? Bo ma podnoszone osłony silnika (chyba nie można tego nazwać maską), fikuśnie opuszczoną szybę po stronie kierowcy i … zawieszenie. I jak już wiemy z wcześniejszych dywagacji kolor kół jest poprawny, a odwzorowywany wariant to 15 Six sprzed roku 1952 (i chyba faktycznie wolę wersję bez tego garba z tyłu). Na koniec został mi taki oto rodzynek …

Fajnie wygląda, prawda? Jakoś tak graficznie się prezentuje. I oczywiście nie jest to skojarzenie przypadkowe bo mamy tutaj do czynienia z odwzorowaniem Traction Avanta z serii komiksów o Tintinie (młodym reporterze jeżdżącym po świecie). Więc autko jest trochę stylizowane i trochę kreskówkowe, ale tylko trochę. Bardzo mi się podobało. Niestety nie jest do końca autkiem. To znaczy jest, ale odwzorowanym statycznie, bo koła się nie ruszają. Po prostu figurka w kształcie auta. No ja statycznych modeli po prostu nie lubię, podobnie jak nie lubię modeli, które bardzo słabo jeżdżą. Forma tego Citroëna trochę mnie zirytowała jak otworzyłem przesyłkę i nie mogłem się nim po prostu chwilę pobawić (żeby nie dało się z tym nic zrobić producent zastosował ośki o przekroju … kwadratowym, taki spryciula). Ale jest to fajny, osadzony w popkulturze, Traction Avant więc i dla niego znalazło się miejsce w mojej witrynce.

Czarne Citroëny (choć nie zawsze były w tym kolorze) jak widać mają się dobrze w mojej kolekcji. Jako jedyne zresztą garażują w witrynce znajdującej się w salonie. Dlaczego? No mógłbym mówić, że tak wiele dla mnie znaczą i są najważniejszą częścią moich zbiorów. Mógłbym, ale trochę bym ściemniał. Kocham je i będę zbierał nadal, ale do salonu trafiły z bardzo prozaicznego powodu. Ten zestaw osiemnastu modelików po prostu świetnie wygląda (przekrój skal zawsze robi wrażenie) i pozwala snuć bardzo spójną i w gruncie rzeczy małodygresyjną opowieść … jeśli jakiś gość spyta jakim hobby się param. Małodygresyjność to akurat zaleta, bo jak ktoś mnie ot tak po prostu pyta o „zbieranie autek”, to nie wiadomo od czego zacząć, a i w dygresjach zawsze się utknie.

Uwielbiam tego Citroëna. Oczywiście mógłbym mówić, że to za jego przełomowość i nowatorskość (przedni napęd, zębatkową przekładnia kierownicy, nadwozie samonośne), ale tak naprawdę lubię jego styl. Z nim jest trochę jak z volkswagenowskim garbusem, niby „dziadek”, a jednak ponadczasowy. Tylko, że Traction Avant jest zdecydowanie mniej opatrzony.

Skoro to tak ważne auto dla mnie, to pora złożyć mu hołd nie tylko słowem pisanym, ale też czynem. Czynem matchorettowym w nurcie showroomowym, czyli zapraszam do lektury drugiej części ANANTury, gdzie trochę mnie warsztatowo poniosło …

2 myśli w temacie “AVANTura – część 1 – kolekcja

Dodaj komentarz