Nuda przez samo „h” …

Kolekcjonerska ekscytacja potrafi zaprowadzić na manowce albo do Nowego Lubosza. Ewentualnie do Poznania, ale przez S5. Więc aby dać odpocząć od ekscytacji, egzaltacji i egzekucji, komorniczej rzecz jasna, dzisiaj będzie wpis nudny, niespektakularny i na literę „h”. I nie, nie chodzi o dopełnienie słowem obraźliwym tej wyliczanki inwektyw, bo wiadomo, że ono z samym „h” nie występuje. Chodzi o to, że dzisiejsi – dość niewyględni – bohaterowie pochodzą z dwóch krajów na literę „h”: Hongkongu i Hiszpanii. Oczywiście bardzo mocno naciągając to, że Hongkong to państwo. A żeby było prościej to z każdej z tych lokalizacji weźmiemy autka tylko jednej firmy. Hiszpańskiego temperamentu będzie bronić Guisval, a hongkońską pracowitość będzie udowadniał Playart.

Do pierwszego zestawienia wybrałem auta raczej dostojne, choć z zupełnie innych klas. Po stronie Guisvala mamy Peugeota 504, a po stronie Playarta Rolls Royce’a Silver Shadow w wersji coupe. Aż szkoda, że i 504 nie jest w wariancie coupe bo mielibyśmy zdecydowanie bardziej adekwatne zestawienie (504 coupe to jedno z najładniejszych francuskich aut). 504-ka zawsze mi się podobała, jak zresztą wszystkie Peugeoty z lat 70-tych. Linia 504-ki to dla mnie kwintesencja Peugeota, ale zaprojektowana przez Włocha Aldo Brovarone, który ówcześnie pracował dla Pininfariny. Zawsze mi się podobało u Peugeota, że tak bardzo dbał o spójność stylistyczną swoich rodzin modelowych, zarówno w latach 70-tych, 80-tych, jak i 90-tych. 504-ka dość wcześnie trafiła do mojej świadomości motoryzacyjnej. W sumie to nie pamiętam jak, ale od zawsze kojarzyła mi się z autem śmigającym po jakichś egzotycznych krajach, na którym niedostatki infrastruktury drogowej nie robiły wielkiego wrażenia. Podobnie i Rolls Royce bardzo wcześnie zagościł w mojej motoryzacyjnej wyobraźni. Głównie za sprawą właśnie modelu Silver Shadow i zasłyszanej gdzieś w dzieciństwie opowieści, że do uszkodzonego RR-a mechanik przylatuje helikopterem. Nie mam pojęcia czy jest w tym choć gram prawdy, ale na kilkuletnim dzieciaku robiło to kolosalne wrażenie. Nie wiedziałem wtedy, że Silver Shadow występował też w nadwoziu typu coupe, bo pewnie jeszcze bardziej bym się tym ekscytował.

Zerknijmy na naszych metalowych bohaterów. Odwzorowania są ciekawe, poprawne i zdecydowanie resorakowe. W obu autkach zastosowano metalowe podwozia i resorowane osie. W 504-ce mamy zintegrowany ze zderzakiem metalowy pas przedni, w RR-ze jest on plastikowy. Zabawne jest to, że Rolls ma ciut za duże koła, a Peugeota ociupinkę za małe. Oba autka są zachowane w bardzo przyzwoitym stanie, ale 504-ka cierpi na lekką skoliozę i przechyla się na prawą stronę. Wiem z czego to wynika, wiem jak to naprawić, ale nie da się tego zrobić bez rozwiercenia autka, a przynajmniej na razie wolałbym tego uniknąć (teoretycznie dałoby się to zrobić bez ingerencji w integralność resoraka, ale do tej pory podjąłem tylko jedną próbę i nie zakończyła się ona sukcesem). RR w zasadzie ma tylko jedną drobną wadę, a mianowicie niewielki ubytek (około 3 mm) tylnego zderzaka. Poza tym nosi śliczny zielony lakier i zachowaną figurkę na atrapie chłodnicy.

Druga para jest zdecydowanie bardziej niesforna i spójna. Mamy tu odwzorowanie jednego auta, a jest nim Porsche 928. Zielony modelik to propozycja Guisvala, a srebrna to Playart. Ja zawsze z 928-ką miałem jakiś problem. Jakoś nigdy nie zapałałem do niej wielką miłością, choć podobnie jak poprzednie auta poznałem ją bardzo wcześnie. Ale nie spodobała mi się ani w dzieciństwie ani później. I choć obiektywnie jest to auto z zupełnie innej półki niż prawie budżetowa 924-ka, to jednak tę ostatnią zdecydowanie bardziej lubię. Na ile w tym zasługa świetnego odwzorowania 924-ki przez Majorette to nie wiem, albo ja po prostu jakoś nie przepadam za obłymi autami. 928-kę jako resoraka zrobili w zasadzie wszyscy, chyba najlepiej udała się Matchboxowi, ale zobaczmy jak z tym wyzwaniem poradzili sobie ludzie na „h”.

Oba autka są zrobione z zachowaniem tej samej filozofii jaką mieliśmy okazję oglądać przy poprzedniej parze. Są w pełni metalowe, resorowane. W obu przypadkach dołożono jednak otwierane drzwi. Nadwozia mniej więcej zachowują proporcje i podobnie jak poprzednio Guisval ma trochę za małe koła, a Playart trochę za duże. Taki urok. Ciekawym szczegółem jest wykrój drzwi w hiszpańskim egzemplarzu, gdzie zrobiono bardzo specyficzne podcięcie. Utrudnia to trochę zamykanie tych drzwi, ale pozwoliło odwzorować ramkę okna. Ale trzeba przyznać, że i w Playarcie odwzorowano ten szczegół i to zdecydowanie subtelniej. W matchboxie nie zawracano sobie głowy takimi „bzdurami”.

Trzecia z dzisiejszych par jest zdecydowanie niedobrana, z jednej strony filigranowe (w rzeczywistości) sportowe Alpine, a po drugiej amerykańskie kombi ucieleśnione przez Mercury Commuter (choć Playart się aż tak do tego nie przyznaje pisząc na podwoziu jedynie „estate wagon”). Alpine A110 to jedno z tych aut, które dość długo szukało drogi do mojego motoryzacyjnego świata. Pewnie dlatego, że w moim resorakowym królestwie zaistniało dopiero wtedy, gdy kilka lat temu wydał je Norev (rewelacyjnie) i Majorette (świetnie). Oczywiście już w młodości wiedziałem o A110, ale zdecydowanie bardziej moją wyobraźnie rozpalał A310. A miało być bez ekscytacji. Co ciekawe w czasach mojego dzieciństwa to właśnie Guisval i Playart zrobiły ten modelik (no to już wiem jakiego Playarta będę szukał w przyszłości), nikt więcej się nie pokusił o odwzorowanie. Żółty Commuter każdemu fanowi Matchboxa od razu kojarzy się z jego kanonicznym wydaniem, ale freaki resorakowe pamiętają też wersję Yatminga.

Mercury jest odpowiednio po amerykańsku masywny, ale wciąż ma za duże koła. Ciekawostką jest metalowe podwozie w kolorze białym, co dość rzadko się praktykowało i bardziej mi się kojarzy z Corgi. Alpine w realu to bardzo filigranowe autko, ważące zaledwie 544 kg, co jest zasługą nadwozia z włókna szklanego. U Guisvala trochę się ta lekkość zgubiła, a wyjątkowo wysokie zawieszenie dokłada do tego jeszcze swoje pięć groszy. Alpine prezentowane w tym zestawieniu zanim do niego trafiło przeszło mały remont. Trochę z konieczności, ale bardziej z ciekawości.

Autko trafiło do mnie jako „przekoszone”, co sprzedawca uczciwie ujawnił. W sumie to każdy „przekoszenie” rozumie inaczej. Dla jednych jest to auto przechylone na jedną stronę, dla innych – jak dla mnie – takie, które dodatkowo ma krzywe nadwozie. Ze zdjęć od sprzedawcy wynikało, że nadwozie jest proste, a przechył bierze się prawdopodobnie z problemów z zawieszeniem. Jako bonus dostać można było jeszcze opadnięte szybki. Kupiłem więc je jako uszkodzone, ale z niewyartykułowaną nadzieją, że da się to naprawić.

To była moja pierwsza rozbiórka autka pochodzącego od Guisvala. Trochę obawiałem się samego nitu, bo ma on formę grzybka, ale okazało się że da się to rozwiercić bardzo elegancko. Po otwarciu modelika moim oczom ukazał się wielce ciekawy widok. Oto mamy połączenie pomysłów od Matchboxa i od Majorette. Od tego pierwszego pochodzi pomysł na plastikowe zawieszenie (podobne do tych stosowanych w późnych regularach), a od Francuzów pożyczono sposób jego mocowania (na coś na kształt zatrzasku). No i tu jest pies pogrzebany. Bo o ile w Majorette tak ukształtowane podwozie pozwalało zamocować sprężysty drut zawieszenia i uzyskać bardzo wysoką niezawodność, o tyle u Hiszpanów ten patent z plastikową ramą zawieszenie nie za bardzo działa. Po prostu plastikowa rama wypina się po jednej stronie z metalowych zatrzasku usytuowanego w podwoziu. Na to samo cierpi 504-ka. Naprawa jest banalna. Trzeba wyprostować plastikową ramę zawieszenia (bo w międzyczasie trochę się pokrzywiła), a następnie poprawnie zamontować w podwoziu, lekko podklejając okolice zatrzasków, tak aby sytuacja w przyszłości się nie powtórzyła.

Bardziej spostrzegawczy Czytelnicy pewnie zauważyli, że mój egzemplarz nie miał ani podszybia ani kierownicy. Oczywiście fabrycznie autka było wyposażone w takie elementy (co jak pamiętamy przy Norevie wcale nie jest takie oczywiste), ale remontowana Alpine’a ich nie posiadała. Z racji tego, że ten brak był mocno widoczny postanowiłem go uzupełnić. Znalazłem sportowe wnętrze, którego szerokość odpowiadała mniej więcej szerokości nadwozia A110-tki i zamocowałem. Nie jest ono może z epoki (szczerze mówiąc nie pamiętam z czego pochodzi, miałem je po prostu w swoim magazynie części zamiennych), ale spełnia swoją funkcję. Niemniej aby nie za bardzo rzucało się w oczy zostawiłem je w kolorze czarnym. Alpine odzyskało nie tylko równowagę (wyprostowaną postawę), ale też i możliwość sterowania (nowa kierownica). A ja zyskałem cenne doświadczenie w zakresie konstrukcji i remontu starych autek hiszpańskiego producenta.

Goszczące w dzisiejszym wpisie autka to nie jest pierwsza liga resorakowego świata. Przynajmniej jeśli chodzi o rozpoznawalność i popularność. Playart jest utożsamiany z jakimś „chińczykiem”, a Guisval to dziwny „hiszpan”. Ale jak widać zarówno w tej opowieści, jak i we wcześniejszych poświęconych tym markom, popularność to nie wszystko, a jej brak może być szansą w kolekcjonerskim świecie. Szansą na zbieranie ciekawych autek, często odwzorowujących niszowe modele rzeczywistych samochodów, które jednak zadziwiająco skrupulatnie i konsekwentnie trzymają się recepty na porządnego resoraka. Bo to są bardzo porządne resoraki.

A o co chodzi z tym Luboszem z początku wpisu? Otóż trafiliśmy tam razem z panem Wojtkiem (tym panem Wojtkiem, dzięki któremu ten blog wciąż działa) w poszukiwaniu ciekawych resoraków. Ale nie zapędziliśmy się aż tak daleko tylko po kilka metalowych autek, główną atrakcją była wizyta w Poznaniu na Retro Motor Show. Chodząc po halach wystawienniczych zrobiliśmy około 15 tys. kroków i nasyciliśmy oko tym co w motoryzacji najlepsze i raczej na ulicach już rzadko spotykane. Jak chociażby mój osobisty faworyt, czyli Panhard PL17 …

To auto jest obłędne zarówno na zewnątrz, jak i środku. A przecież było jeszcze kilka Citroenów Traction Avant, kilka BX-ów, Nissan Figaro, Lancia Thema z silnikiem od Ferrari i setki innych ciekawych aut. A w drodze powrotnej był Nowy (chyba, bo może coś pomyliłem) Lubosz i wizyta u pana, który podczas naszej porannej wizyty w Czaczu (w drodze na Retro Motor Show) zaproponował obejrzenie jego oferty resorakowej. Z zaproszenia skorzystaliśmy, choć wiadome było, że niezręcznie będzie wymigać się od zakupu. Na szczęście nie musiałem się migać, bo znalazłem u niego prezentowane dzisiaj dwa playarty (Rollsa i Mercurego). Mam nadzieję, że na Retro Show wrócimy z panem Wojtkiem (i może jeszcze z kimś) w przyszłym roku. Bo warto czasami przeskoczyć do skali 1:1 w dobrym wydaniu.

Dodaj komentarz