W kankach pełnych mleka …

Pada. Lekko śnieży w zasadzie. Ja w dwóch różnych rękawiczkach, a syn w trzech parach spodni. Ja bo zgubiłem i musiałem jedną roboczą wziąć, a syn bo się zagapił i za dużo założył. No taka drużyna, na szczęście mamy inne hobby niż bycie modowymi trendsetterami. Jedziemy na pchli targ, a tam przecież wszystko się może zdarzyć. Nawet nie przeczuwaliśmy co nam kolekcjonerski … no dobra, zbieraczy los zgotuje.

Idziemy stałą trasą, która przez te lata kolekcjonerskiej … no dobra, zbieraczej tułaczki została kilka razy optymalizowana. Dzisiejszy wariant jest chyba faktycznie optymalny. Dochodzimy do pierwszego punktu. Bywały w nim ciekawe rzeczy. Od norevowskich volkswagenów passatów, po ople w skali 1:24. Ale to dawno temu. Czy dzisiaj będzie coś ciekawego? Podchodzimy. Krótkie porozumiewawcze spojrzenie. Jest dobrze. Dwa pudła ciekawych zabawek. Jedną momentalnie biorę do ręki i już nie wypuszczę do samego końca. Ale ją sobie zostawmy na deser. Grzebiemy …

Po kilku minutach przebierania mamy swój zestaw do potencjalnego uratowania. Ale jak zwykle wszystko zależy od ceny. Czy trzy Mercedesy, Opel i paru innych gagatków (nie wszyscy są na zdjęciu) zostanie wyceniona adekwatnie? Mnie najbardziej interesuje ta zabawką, którą trzymam w ręku. To ten typ znaleziska, który rozpala kolekcjonerskie serce, ale niestety też i portfel. Padają kwoty za poszczególne autka … no nie będzie łatwo. Ale dzieje się coś dziwnego. Handlarz patrzy chwilę na nas i spuszcza ceny o 33% … sam, bez jakiegokolwiek nacisku. To oznacza 50 zł w kieszeni, a ceny stają się prawie okazyjne. Pakujemy do plecaka zdobycze, tak do końca nie wiedząc czego staliśmy się właścicielami. Ale to jest w tym sporcie najfajniejsze. Druga runda zwykle odbywa się w domu, gdy trzeba poszperać aby zidentyfikować ustrzeloną zdobycz. Maszerujemy do drugiego punktu …

To punkt, w którym już kiedyś udało się kupić kilka interesujących matchboxów w bardzo ładnych stanach. Zerkamy bez przyklękania czy kucania, tak z lotu ptaka. Nic ciekawego w zasadzie nie widzimy, ale właściciel stoiska podchodzi no nas z … miseczką wypełnioną resorakami i mówi: „A tu mam jeszcze kilka takich”. Hmmm … no takie poczęstunki to ja lubię. Wybieramy klika autek domniemywając raczej korzystną cenę. W nasze rękawiczki trafiają dwie mażoretki, niebieski EFSI i … wyjątkowo fajny ambulans. Wygląda na zacnego „chińczyka” i ma posadzone tylne zawieszenie, ale jest zadziwiająco zwarty i jakościowo dobry. Dorzucamy jeszcze trzy wyścigówki od EFSI i idziemy po wycenę. Pada kwota … 18 zł. Za całość. I już wiemy, że ta niedziela postanowiła zawalczyć w konkursie na „najlepszą bazarkową niedzielę roku”.

Oczywiście spostrzegawczy Czytelnicy od razu dostrzegli, że biały Ford ma zmienione koła. No nie dałem rady tego zrobić inaczej. Sposób osadzenia osi w podwoziu co prawda pozwalał potencjalnie na zrobienie tego bez ingerencji, ale szansa na to była na poziomie 10-20%. A oś i tak była pogięta. Była też silna pokusa sprawdzenia jak jest zrobiony ten egzotyczny resorak. Po rozebraniu autka okazało się, że jest on świetnie wykonane i bardzo precyzyjnie poskładane. Żadnych luzów, a odlewy zarówno metalowe jak i plastikowe są na bardzo przyzwoitym poziomie.

Autko dostało nowe osie z ogumionymi kołami. Na przodzie oś trafiła w oryginalne mocowania, na tylnej została wklejona, oczywiście z zachowaniem pełnej mobilności. Oprócz tego usunięte zostały resztki naklejek i kleju z nadwozia, a szyby zostały wyczyszczone i wypolerowane. Nie chciałem żadnej gruntownej metamrfozy, bo autko ma ładną patynę, a jego egzotyczność chciałem zachować w jako takim oryginale. Zabawne jest to, że akcesoryjne koła i osie, których użyłem, pasowały idealnie, zarówno rozstawem, jak i wielkością. Autko śmiga aż miło, No i wygląda bardzo fajnie.

No dobrze, ale kto je zrobił? No i to jest w gruncie rzeczy najciekawsze, bo nie jest to rasowy „chińczyk”, czyli coś ze stajni Yatminga czy Playarta. To produkcja koreańska, a firmą która tak dobrze się spisała jest King Star. Z tego co udało się znaleźć na jej temat wynika, że jej przygoda z resorakami nie była ani specjalnie długa ani obfita. Ale ofertę mieli ciekawą, bo był tam i Mercedes, Nissan, Pontiac czy BMW. Pakowane były w ładne blistry i w zasadzie wszystko było jak należy. Sprzedawano je również poza Azją, zarówno w USA, Europie jak i w Australii.

Maszerujemy dalej. Trzeci punkt już kiedyś zaskoczył. Ale pojawia się bardzo nieregularnie i nawet nie jestem pewien czy to ten sam sprzedawca, czy może jedynie miejsce jest to samo. Trudno powiedzieć. Od razu zauważamy pudło z zabawkami … i dopiero po chwili dociera do nas, że obok stoi zielona kanka pełna … no wiadomo, że nie mleka. Duża metalowa bańka pełna resoraków i innych samochodowych zabawek. Jak się do tego zabrać? Metodycznie, spokojnie, ale i asertywnie. Ja wyciągam, syn patrzy, reszta nie dotyka. Nie daliśmy rady w pełni przejrzeć całej zawartości. Gdy w naczyniu została jakaś 1/3 objętości odpuściliśmy wyciąganie i jedynie delikatnie przegrzebaliśmy to co w nim było.

Najciekawsze rzeczy akurat były w białym kolorze. A że dzisiaj jakoś nie miałem ochoty zmagać się z białym tłem, to i każdy z punktów, które odwiedziliśmy, ma przypisany inny kolor tła. Biały Ford Thunderbird nie byłby może zbyt ciekawy z estetycznego punktu widzenia, ale ma ciekawą historię. To jest wydanie z serii Tutti Frutti/Smelly Speeders i pochodzi z lat 1994/95. W serii było tylko sześć autek, ale za to miały magiczną moc. A raczej magiczną woń, którą emitowały koła tych resoraków. Thunderbirdowi trafił się akurat zapach wyluzowanego kokosa. Obłędne? A jakże. Mój syn pół niedzieli siedział z resorakiem przy nosie, twierdząc że doskonale wyczuwa delikatny zapach kokosa. Ja tam czułem stary dobry strych.

Jak widać łowy dzisiejszy były wyraźnie mażoretkowe i to resoraki francuskiej firmy przeważają. Zielonej Hondy jakoś do tej pory nie miałem więc wyjątkowo mnie ucieszyła. Autobus Mercedesa od Siku zawsze chciałem mieć, bo jest wyjątkowo zgrabny, a i ten model darzę pewnym sentymentem. Ten egzemplarz został kupiony z przeznaczeniem warsztatowym, bo jeszcze żadnego autobusu w żaden sposób ani nie restaurowałem, ani nie customizowałem. Mleka co prawda się nie napiliśmy, ale to co znaleźliśmy w kance było równie smakowite.

Poszwendaliśmy się jeszcze po bazarku i kupiliśmy jeszcze kilka mniej ciekawych eksponatów, które wpadły w oku mojego potomka. A potem przenieśliśmy się w inne miejsce, czyli na minitarg staroci jaki co jakiś czas odbywa się w okolicach Hali Stulecia we Wrocławiu. Tym razem było wyjątkowo ubogo, choć ta miejscówka w kategoriach resorakowych jest w zasadzie bardzo słaba. Ale to była TA niedziela. I wśród „piwnych” tirów od Grella udało się znaleźć coś absurdalnie zaskakującego, czyli DAF-a z naczepą, zrobionego rzecz jasna przez holenderskie EFSI. A że skomentowałem, że w naczepie prawdopodobnie brakuje jednej osi, to i cena okazała się być symboliczna. Pan uznał, że autko jest niekompletne więc weźmie ode mnie 3 zł. A ja nie protestowałem. No to pora na deser …

Ta zabawka, która od razu wpadła mi w oko to blaszane Porsche 911. Tak, blaszane, w skali około 1:18. W stanie … tak, bardzo dobrym. Jest to rzecz rdzennie japońska, a zrobiła to firma TOKYO PLAYTHING SHOKAI (TPS) i reklamowane było jako higtechnical rally car. Dlaczego? Ano dlatego, że jest to auto na baterie. I te koła ma tak skręcone na stałe. Dlaczego? No myślę, że to będzie wymagało dłuższego śledztwa i zostawię to sobie na osobny wpis.

Autko jest w zadziwiająco dobrym stanie. Z tego co zdążyłem się zorientować można założyć, że pochodzi z przełomu lat 60 i 70, czyli ma około 50 lat. Czy jest sprawny? Nie wiem, ale nie nosi właściwie żadnych śladów użytkowania, poza jakiś pojedynczym małym zarysowaniem. Teoretycznie powinien sam jeździć po pewnym zaprogramowanym kształcie, ale temat wymaga zdecydowanie głębszego śledztwa.

Uwielbiam „blaszanki”, ale unikam, bo to temat trudny i drogi. Ale takiego Porsche nie mogłem przecież odpuścić. Przyznam, że ta zabawka fantastycznie pokazuje o co chodziło z japońską jakością w latach 70-tych, gdy owoce zaczęła przynosić zmiana nastawienia do jakości produktów zapoczątkowana w latach 50-tych. Do tematu wrócę, bo choćby to, że tylne koło napędowe ma inną felgę niż pozostałe koła, też wymaga porządnego dochodzenia.

Taka niedziela się nam przytrafiła. Zimno, pada, ekspres do kawy na stacji benzynowej zepsuty, ale w plecaku samo dobre. Kolekcjonerska przygoda najwyższej próby.

Tak wiem, coś pominąłem. Czym jest ten różowy samochodzik znaleziony w pierwszym punkcie? A to Innocenti Mini Mk2.

Dlaczego? Bo to oryginalnie włoska zabawka firmy CGGC Grisoni, pochodząca z lat 70-80 XX wieku. I to już jest ciekawe. Ale dodatkowo jest zrobiona w skali 1:72, o czym dumnie informuje napis na podwoziu. A tu już dla starego fana skali 1:72 jest sygnałem do „nabycia obowiązkowego”. Tym razem za darmo, bo gdy spytałem o cenę, sprzedawca spojrzał i powiedział „Niech se pan to weźmie”. Z czego skorzystałem. Z uśmiechem.

Dodaj komentarz