B03 – No i co z niego wyrosło?

Dojrzałość zaczyna się wtedy gdy pytanie „co z ciebie wyrośnie?” zamienione zostaje na „no i co z ciebie wyrosło?”. Wtedy gdy przestajemy być potencjałem, a stajemy się zasobem. Zarówno w wymiarze intelektualnym, ale też społecznym czy ekonomicznym. Taka weryfikacja potencjału w zestawieniu z jego wykorzystaniem zawsze może być inspirująca. Albo pozytywnie jako motywator albo negatywnie jako przestroga. Ostatnio spędziłem sporo czasu na słuchaniu zasobów intelektualnych prof. A. Dragana, polskiego fizyka teoretycznego. Wiedziałem, ze oprócz zmagania się z kwantami zajmuje się też sztukami wizualnymi. I pewnie nie przyszłoby mi do głowy sprawdzanie jego potencjału z młodości, gdyby nie to, że dwadzieścia parę lat temu miałem z nim styczność. Nie z samym profesorem w wersji młodocianej, ale z przejawem jego aktywności. Aktywności którą firmował pseudonimem Dreamer. Młody Andrzej był aktywnym uczestnikiem tzw. demosceny, czyli subkultury skupiającej się na artystyczno-programistycznym wykorzystaniu ówczesnych komputerów (zarówno 8 jak i 16-bitowych). Młody Dragan robił tzw. moduły czyli utwory muzyczne przygotowane w tzw. trackerach. Taka forma muzyczna, przed czasami MP3, pozwalała zmusić komputery do w miarę sensownego grania, a przy tym zachować objętość plików na akceptowalnym ówcześnie poziomie. Uwielbiałem je. A te proponowane przez Dreamera zachwycały pomysłowością. W wymiarze stricte muzycznym bardziej przypadały mi do gustu te tworzone przez Scorpika (Adam Skorupę, który potem był członkiem zespołu Aural Planet – mam jego płyty, aby następnie stać się kompozytorem muzyki do gier, w tym do „Wiedźmina”). Jak widać z obu chłopaków wyrośli nieprzeciętni faceci. Niczego po drodze nie zgubili, a wręcz znaleźli jeszcze więcej.

Czytelnicy znający mój styl konstruowania wpisów blogowych już się pewnie domyślają, jak ten wstęp połączę ze światem resoraków. Dokładnie tak jak myślicie. Odpowiem na pytanie co wyrosło z jednej z firm resorakowych, która w latach 70/80 też dysponowała jakimś tam potencjałem. To firma, która wydała Dacię 1300, Nissana GT-R czy Forda Sierrę. Mogłoby to być np. Majorette. Ale analizowana firma wydała też Audi Quattro, Volvo 240 czy Hondę Civic. Hmmm … no to mógłby być Hot Wheels … no, ale ta Dacia nie pasuje. No to zerknijmy w takim razie jak wyglądały resoraki tej firmy 30-40 lat temu.

No i wszystko jasne. Skoro w poprzednim wpisie był Yatming, to w tym uznałem, że przyjrzę się jego ówczesnemu konkurentowi, czyli firmie Welly. Ale przyjąłem trochę inną formułę niż w przypadku Yatminga. Nie będzie to podróż po katalogu Welly z lat 80-tych, tylko pokazanie tego co ta firma robi teraz. I oczywiście nie jest to pierwsze wystąpienie produktów Welly w blogowych wpisach, bo autka tej firmy pojawiały się na nim kilka razy. Ale rzetelnego monotematycznego wpisu na ich temat do tej pory nie było. Welly to firma o krótszej historii niż inne hongkońskie marki jak Yatming (1970), Playart (1965) czy McToy (1967). Swoją aktywność biznesową rozpoczęła na przełomie lat 70 i 80-tych. I podobnie jak inni głównie „inspirowała” się produktami renomowanych i uznanych marek (co oznacza rys tomicowo-matchboxowy), ale wydaje się, że w porównaniu z konkurencją nie była aż tak ambitna. Nie spotkałem chyba do tej pory modelika firmy Welly zrobionego na metalowym podwoziu, ale może się mylę. Czy Welly było więc „gorszym sortem” dalekowschodniego świata resoraków? Trochę tak, ale myślę, że to raczej mocna druga liga, która inaczej podchodziła do tego czym się zajmuje. A zajmowała się produkcją zabawek, bez ambicji bycia czymkolwiek innym.

Czy prezentowane resoraki z lat 80 produkcji Welly są złe czy kiepskie? No nie można tak powiedzieć. Są uproszczone, wykonanie z przeciętnych materiałów, zaprojektowane jednak na tyle dobrze, że nie bolą i nie odrzucamy ich jak „najgorsze chińskie badziewie”. Dlaczego te tanie resoraki były dobre? Bo były dobre i tanie. Czerwonej Maździe trudno jest coś zarzucić. Proporcje bardzo poprawne, wnętrze odwzorowane, a jeszcze dostajemy otwierane drzwi. Sierra w zasadzie też nie boli, pomimo uproszczenia odwzorowania. Oba autka są po prostu zgrabne i całkiem dobrze zrobione jakościowo, bo przecież jakoś przetrwały te 30 lat, a że w bliskim kontakcie czuje się ich lekką niedowagę, to już pochodna zakładanej „taniości”. W porównaniu z ówczesną konkurencją europejską widać, że nie startuje to w tej samej klasie „wagowej”. Ale nigdy startować nie miało. I mam wrażenie, że firma wciąż się tej doktryny trochę trzyma. Robi autka na tyle dobrze, aby nie bolały, ale też bez wielkich ambicji wejścia w segmenty prawdziwie kolekcjonerskie (bo to co piszę w stosunku do skali resorakowej można spokojnie rozciągnąć na pozostałe skale w których Welly występuje). Tak naprawdę mamy do czynienia z mistrzem II ligi, firmą której kompetencje i skuteczność produkcyjna oraz logistyczna ma z biznesowego punktu widzenia większej znaczenie niż wyrafinowanie koncepcyjne (jest jeszcze jedna bardzo charakterystyczna cecha, ale do niej jeszcze wrócimy). W ostateczności to ona ma swoje produkty na półkach wszystkich dużych sieci handlowych, w każdym rozmiarze i w atrakcyjnej formie. Ano właśnie, skupmy się na tym ostatnim aspekcie. Z katalogu Welly wybrałem te modeliki, które uważam za atrakcyjne i w większości przypadków bardzo udane.

Zacznijmy od dwóch Toyot, które wypożyczyłem od mojego syna, gdzie pełnią rolę pełnoetatowych zabawek (co widać po drobnych otarciach). Czerwona to współczesna Supra, a pomarańczowa to model GT86. Bardzo lubię Supry, ale akurat nie generację piątą, za czwartą też nie przepadam. Trzecią toleruję, a najbardziej lubię dwie pierwsze. W odwzorowanej przez Welly piątej serii jest jak dla mnie trochę za dużo … tego czego jest za dużo. Linii, kształtów, otworów, dyfuzorów. I dlatego wolę mniej ostentacyjny model GT86. Oba auta powstały w kooperacji, Supra z BMW, a 86-tka z Subaru. Czy to coś mówi o potencjale samej Toyoty, która przecież robiła auta sportowe samodzielnie? Robiła, ale świat się zmienił i obecnie jeśli coś można zrobić wspólnie, lepiej i taniej to … robimy to. Tożsamość dorobimy marketingiem.

Welly stosuje konsekwentnie bardzo proste zasady odwzorowania. Nadwozie ma być w miarę szczegółowo i realistycznie odwzorowane, pasy przednie i tylne raczej odlewane z nadwoziem, światła malowane, podwozia plastikowe, ale z odwzorowanymi szczegółami, brak zawieszenia, wnętrza odwzorowane szczegółowo, koła plastikowe. I z takiej specyfikacji Welly wyciska naprawdę dużo. Czy wyciska wszystko? To zależy. Wystarczy spojrzeć na prezentowane Toyoty i od razu widać, że 86-tka lepiej się prezentuje, bo ma lakier metalizowany, a ten jak wiemy zdecydowanie mocniej podkreśla linie i krawędzie.

I przechodzimy do trochę obszerniejszej sekcji czyli SUV-ów. I szczerze mówiąc to właśnie one w pewnym momencie odpowiadały za moją zmianę nastawienia do Welly. Trochę odwracając kolejność, od razu powiem że ten rodzaj aut wychodzi Welly szczególnie dobrze. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie skąd się to bierze. W pierwszej parze mamy Toyotę Land Cruiser i Volkswagena Touarega. Land Cruiser to model wprowadzony w 2009 roku, z oznaczeniem kodowym J150 i wpisujący się w typoszereg Prado, który de facto jest zarezerwowany dla Toyot trochę mniejszych od pełnowymiarowych Land Cruiserów (produkowany równolegle z J150 „duży” Land Cruiser czyli J200 jest o 14 cm szerszy i 10 cm dłuższy). W przypadku Touarega mamy do czynienia z pierwszą generacją, produkowaną w latach 2002-2010, do spółki z kuzynem, czyli Porsche Cayenne.

To co widać od razu, szczególnie w ujęciu bocznym to świetnie zachowane proporcje i dobrze dobrana do nich wielkość kół. I generalnie wygląda to w bardzo zbliżony sposób jak prezentuje się w rzeczywistym samochodzie.

Wniosek z tego bardzo prosty. Wielkość standardowych kół stosowanych przez Welly doskonale pasuje do przeskalowanych SUV-ów i tym samym wnęki i kształt nadkoli są odwzorowane w realistyczny sposób. Co ciekawe oba prezentowane modele nie cieszą się specjalnym zainteresowaniem pierwszoligowym firm. J150 było odwzorowane w zasadzie tylko przez Welly, a Toureg przez Welly, Realtoya (mam nawet takiego w nieotwartym pudełku), Maisto i RMZ. Tym bardziej oba są godne uwagi, jeśli ktoś lubi tego typu auta. A jak lubi to pewnie spodoba mu się też i następna para.

Tym razem na niebiesko prezentuje się Jaguar i Volvo. Do SUV-ów mam wciąż dość ambiwalentny stosunek. Z jednej strony odpowiadają mojej naturze, jeśli są niewielkie i zgrzebne, z drugiej mnie irytują gdy są olbrzymie i ociekające. Wszystkim. Głównie prestiżem, obiecanym klientowi w momencie gdy płacił rachunek za swój samochód. Pierwsza generacja Volvo XC90 była właśnie takim samochodem. Do spółki z Audi Q7 działało mi nerwy w sposób ekstremalny. I jak się teraz nad tym zastanawiam to nie jestem do końca przekonany, czy to ich SUV-owość mnie tak wkurzała, bo pierwsza generacja BMW X5 nigdy nie wzbudzała we mnie jakichś negatywnych emocji. Do czasu gdy wyszło X6 … ten to dopiero mi podniósł ciśnienie. To tak jakby ktoś miał wątpliwości czy SUV-y mogą wzbudzać emocje. Mogą, oj mogą. Ale z drugiej strony wszystko jest względne. Ostatnio przed snem czytałem synowi o BMW serii 7, tej … tak, właśnie tej, z bagażnikiem w kształcie stolnicy. Na drugi dzień dokładnie taka stała na moim osiedlu. Podszedłem … czas jednak leczy rany. Oczywiście nadal jest to kontrowersyjny design, ale z perspektywy tych 20 lat już nie szokuje, a wręcz stał się szlachetny. No właśnie, może to jest jakaś poszlaka. Szlachetność, wysmakowanie, klasa. Druga generacja XC90 już mnie znacznie mniej irytowała, a Jaguar F-Pace od początku mi się podobał.

Tego co widać na zdjęciach nie da się określić innym słowem, jak „eleganckie”. Pamiętam jak zobaczyłem XC90 w sklepiku przy wrocławskim Kolejkowie i jak bardzo mnie zachwycił. Oczywiście jakieś 30% efektu finalnego generuje sam lakier. Gdyby Jaguara potraktować jakimś zielonym metalikiem to też prezentowałby się obłędnie. Podobnie jak w poprzedniej parze, tak i tu, mamy świetnie odwzorowane nadwozia i dobrze dopasowane koła. No i te precyzyjne grille. Swoją drogą to do czasu przygotowywania tego wpisu myślałem, że F-Pace jest spokrewniony z Range Roverem Sportem, a faktycznym kuzynem jest Velar. Swoją drogą firma Jaguar Land Rover (będąca obecnie w posiadaniu indyjskiego koncernu Tata) ma w ofercie łącznie trzynaście modeli, w tym 10 SUV-ów różnej wielkości i klasy. Tu podobnie jak poprzednio nie mamy zbyt wielkiego wyboru jeśli chodzi o odwzorowania. W skali resorakowej F-Type’a i drugą generację XC90 zrobiło tylko Welly. Siła licencji?

I wracamy do sportowych coupe. Z jednej strony coś, co można już spokojnie nazwać klasykiem Welly, czyli czerwony Peugeot 407 Coupe (choć jeszcze bardziej miano to pasuje do poprzedniej generacji czyli 406 Coupe), a po drugiej stronie znacznie młodszy Lexus RC-F. Ano właśnie, duże coupe od Peugeota to temat dość drażliwy. 406 w wersji dwudrzwiowej, zaprojektowana przez Pininfarinę, to auto które zachwyciło mnie w momencie premiery i zachwyt trwa do tej pory. 407 w wersji dwudrzwiowej, zaprojektowana przez Gérarda Weltera, nie przypadło mi do gustu w momencie prezentacji i nie podoba mi się wciąż. A trzeba pamiętać, że pan Welter był szefem biura projektowego Peugeota i odpowiadał za projekt 205-tki, 206-tki i całej zgrai innych (co nie oznacza iż był jedynym autorem, bardziej szefem projektu i decydującym o kierunkach rozwoju). Co mi się nie podoba w 407-ce? To co tym, którym to auto się nie podoba, czyli dziwne proporcje przodu i zaburzony wyraz „twarzy”, z wielkimi reflektorami i jeszcze większym wlotem powietrza. Skrzela na przednim zderzaku też nie pomagają (niestety, a może stety, modelik Welly nie ma ich odwzorowanych).

Lexus RC F to odmiana modelu RC, czyli sportowego coupe przyprawionego „na ostro”. W stosunku do modelu podstawowego ”efka” ma inaczej stylizowane zderzaki z przodu i z tyłu, trochę inaczej ustawioną aerodynamikę, no i rzecz jasna, poprawione osiągi. W stosunku do modelu podstawowego moc wzrosła z około 320 do 480 koni.

Oba autka oczywiście Welly odwzorowało poprawnie. Jest też kolejna para zestawiona na tych samych kołach, ale w dwóch wariantach kolorystycznych. O ile wariant chromowany nie zawsze pasuje do określonego auta, o tyle w wydaniu czarnym jest tak uniwersalny, że w zasadzie jest w stanie satysfakcjonująco wyglądać z każdym rodzajem nadwozia. 407 w wersji Coupe była wydana, oprócz Welly, również przez Norev, a RC F doczekał się odwzorowania przez Tomicę (jest w zbiorach mojego syna) i w wydaniu premium przez Kyosho.

I kolejna para, tym razem w kategorii „nasze ulubione”. Dla stałych Czytelników bloga raczej zaskoczenia nie będzie, że moim ulubionym jest Ford, a skoro tak, to syna musi być Audi. I tu ulubiony nie oznacza najlepszy. Po prostu z wszystkich serii Focusa akurat II generacja zawsze podobała mi się najbardziej, ale tylko wersja przed liftingiem. Nie była tak awangardowa jak seria pierwsza, no i była zdecydowanie bardziej zachowawcza niż serie następne (seria III drażniła mnie za dużymi światłami, a seria IV wygląda jak klon aut koreańskich). A dlaczego mój syn wybrał Audi Q3? Bo mu się podoba atrapa chłodnicy. Kropka. Ford wszedł na rynek w 2004 roku, lifting przeszedł w 2007, a z oferty wyparła go następna generacja w roku 2011. W tym roku też na europejskich drogach pojawiło się Q3. I to jest właśnie taki SUV, który mnie nie irytuje.

Welly odwzorowało Q3 faktycznie bardzo zacnie, szczególnie dobrze wypadają czarne nakładki na nadkolach zintegrowane z progami i dolną częścią zderzaków. Z Focusem jest trochę gorzej, bo był potencjał, a jednak go nie wykorzystano. Jakby brakło czarnej farby, bo to wersja ST, a ta powinna mieć czarne ramki wokół szyby drzwi oraz czarne wypełnienia w przednim zderzaku, a także po obu stronach tylnego zderzaka. Aż się prosi aby to poprawić i faktycznie taki Focus stoi od paru miesięcy w moim warsztacie i czeka. I to nie na swoją kolejkę, tylko na powtórne otwarcie warsztatu, który obecnie zamknięto na cztery spusty. Ale nie opieczętowano, czyli to nie sprawka komornika. Focusa II generacji przed liftingiem wydało w zasadzie tylko Welly, wydanie poliftowe i to w wariancie RS miał w swojej ofercie Hot Wheels (zaskoczenie) i … Tomica (szok połączony z niedowierzaniem). Audi Q3 w rozmiarze resorakowym istnieje tylko w wydaniu Welly.

Z w miarę codziennych aut przeskoczmy teraz do supersamochodów, których u Welly nie ma zbyt wiele (i całe szczęście). Ten segment rynku w tym przeglądowym wpisie reprezentują dwa modele tego samego producenta i jest to McLaren. Miedziany bolid to GT, a limonkowy ścigacz to 675 LT Coupe. Moja znajomość samochodów tej klasy jest tak marna, że myślałem, że to GT jest starszym a 675-tka młodszym autem … a jest odwrotnie. Jak spytałem syna o tę kwestię, to rzetelnie i poprawnie zreferował historię modeli McLarena … no i kto go cholera tak wychował? Kto? Ja McLarena kojarzę przede wszystkim z jego dokonań z okresu startów w Formule 1, a następnie z wypadkami Rowana Atkinsona (Jasia Fasoli) w jego prywatnym modelu F1. 675-tka to wypasiona wyczynowa wersja 650-tki, która produkowana była w latach 2014-17. GT natomiast te obecna produkcja, czyli model wszedł do produkcji w 2019 roku, a auto miało być, zgodnie z nazwą, przede wszystkim komfortowym Gran Turismo, a nie tylko hipersamochodem na tor. Co nie zmienia faktu, że ma i tak do dyspozycji 630 koni.

Modeliki, podobnie jak poprzednie, są zrobione bardzo poprawnie i zgrabnie. 675-tka prezentuje się trochę lepiej, bo czarne koła lepiej pasują, a dodatkowo czarny maskuje „zwyczajność” wzoru felg, który świetnie sprawdzał się w autach codziennych, ale już w takich bolidach wygląda trochę biednie, ale … jak zerknie się na wzory felg stosowane przez McLarena to okaże się, że stosuje on właśnie takie skromne koła, bez wykrętasów, a jedynie ze stosunkowo dużą liczbą szprych. W przypadku GT faktycznie ten wzór mógłby być ciut lepiej dobrany. A jak z dostępnością McLarenów w skali resorakowej? I tu zaskoczenie, bo w dobie nadreprezentacji w katalogach firm resorakowych aut sportowych, wyczynowych i hipersamochodów, tych McLarenów powinno być sporo. A jednak nie. GT został wydany tylko przez Welly, a 675-tka dodatkowo jeszcze przez Majorette. Aż kusi wrócić do tematu i porównać te dwa modeliki w serii „(1 na 1) razy 3”, która w obecnym „bonusowym” wydaniu bloga realizowana będzie pod tytułem „(1 na 1) razy 5”. Tak właśnie.

I ostatnia para w tym zestawieniu, które zostało jednak zdominowane przez auta usportowione. Bardzo ciekawy duet został nam na deser. Z prawej strony jeden z najczęściej odwzorowywanych współcześnie samochodów, czyli Nissan GT-R (R35), a z lewej auto wyjątkowo mało resorakowo popularne czy BMW serii E63 (w tym przypadku jest to 645). I szczerze mówiąc żadnego z tych wydań Welly jakoś nigdy nie wiedziałem na półce w sklepie. Nie twierdzę, że ich nie ma, ale przez ostatnie kilka lat jakoś nie spotkałem (BMW już zniknęło z oficjalnego katalogu Welly). Te dwa egzemplarze udało mi się kupić nowe, w zamkniętych pudełkach, na jednym z ostatnich pchlich targów. I bardzo żałuję, że nie było dwóch beemek, bo aż ręka świerzbi żeby ją troszeczkę poprawić. Ale dwa Nissany były. Ale skupmy się na BMW bo Nissan zdecydowanie częściej gości na blogu (chociaż paradoksalnie akurat ta generacja GT-R mimo swojej popularności do wpisów wpadła chyba raz albo dwa … może kiedyś zbiorę takie GT-R-y w jednym wpisie). BMW E63 pojawiło się w 2003 roku, a jego stylistyka jest tak jednoznaczna, że raczej każdy miłośnik motoryzacji przypisze go do stylu Chrisa Bangle’a i jego „Bangle Butt” (banglazadek). I w istocie tak jest, choć akurat ten model został zaprojektowany przez Adriana van Hooydonka, ale na bazie konceptu Chrisa. Auto jest trochę przyciężkie, ale w ostateczności to jest właśnie prawdziwie Gran Turismo.

Już nie będę się powtarzał, że odlewy są bardzo przyzwoite i odwzorowania również. Oczywiście aby reflektory były jakoś tak widoczne przy srebrnym lakierze, Welly stosuje malowanie białą farbą, co nie do końca jest satysfakcjonujące. Pozostaje więc szukanie innych wariantów kolorystycznych niż srebrne. A to łatwe nie będzie, bo E63 zostało wydane jedynie przez Welly (ale był wariant błękitny) i przez Realtoya. Z GT-R-em nie ma żadnego problemu, można go znaleźć chyba w każdym możliwym kolorze i wersji, bo w skali resorakowej było robiony przez: Bburago, Tomicę, RMZ, Kyosho, Hot Wheels, Realtoya, Majorette, a nawet Greenlighta i jeszcze przez paru pomniejszych. Myślę, że wydanie Welly uczciwie wpisuje się w środek stawki.

Czy też autka nie wyglądają po prostu świetnie? Jest w nich taka odświeżająca normalność, której zawsze szukam. Nawet koła, które do tej pory zwykle raczej krytykowałem, w kontekście „normalności” bronią się całkiem dobrze, co świetnie widać na modelach SUV-ów. Dlaczego więc Welly nie gości jakoś często na forach resorakowych? Z jednej strony na pewno szufladka do jakiej ta marka jest przypisana („taki chińczyk, o oczko wyżej od noname’a”), z drugiej pewnie tez i powszechność występowania (kiosk, Pepco, hipermarket, stragan). Firma ma bardzo sprawny model biznesowy, w którym np. stara się integrować z lokalnym dystrybutorem (w Polsce jest to Dromader) i respektować lokalne uwarunkowania popytowe (serie nawiązujące do lokalnej motoryzacji, dzięki czemu to Welly właśnie zrobiło w skali resorakowej Dużego Fiata, Poloneza, Favorita czy Trabanta, a czeka nas jeszcze Skoda 105, Skoda Octavia, czy Renault12/Dacia 1300 no i rzecz jasna Audi Quattro). Same modeliki jak pokazuje ten wpis też mogą być atrakcyjne, zarówno jako zabawki, jak i obiekty kolekcjonerskie. Czego więc brakuje? Szacunku, który jest pochodną wizerunku. Welly robi swoje, ale o wizerunek to nie dba za bardzo. Czy kiedyś zacznie? Nie sądzę, ale na półki z zielonymi i białymi pudełkami warto zaglądać, bo Welly wyrosło na rzetelną i godną uwagi markę. No i jak pokazał ten wpis sporo aut odwzorowało tylko Welly.

No dobrze Autorze, ale naprawdę odpuszczasz koła w Welly? Trochę tak, bo zmieniłem tych kół już sporo i wiem, że autko momentalnie przeskakuje do klasy wyższej. To zawsze można zrobić, ale z perspektywy tego wpisu nie zawsze trzeba. „Normalność” kół też jest fajna. Oczywiście pozostają jeszcze własności jezdne, które u Welly nie są na najwyższym poziomie, ale i tak przecież te autka raczej stoją niż jeżdżą. Niemniej gdy zobaczyłem na pchlim targu GT-R-a to od razu kupiłem dwa, bo oczami wyobraźni zobaczyłem go na złotych, ogumionych felgach, w stylu jakim wydało go Majorette czy Tomica. I tak zrobiłem.

Dodaj komentarz