Showroom: Everyday Heroes/Matchbox-fake

W wrześniowym numerze „Classic auto” można znaleźć takie zdanie „Dobre felgi w aucie są jak szpilki u kobiety”. Nie jestem do końca przekonany o stosowności tego zdania, ale jednak dotyka ono ciekawej kwestii, jaką jest dopasowanie kół do auta. Takie aby całość jawiła się jako spójna i wyrażała pewien charakter. Dobrze dobrane koła mogą wręcz go nadać samochodowi. Ale kołami można też dużo popsuć. I tu producenci resoraków mają spore dokonania i chyba każdy komu trzycalowe auta jeżdżą wokół serca może wskazać taki model, którego oryginalne koła wymieniłby na inne. Ja mam takich nie jeden, nie dwa, nie trzy … ale pilnej pomocy wymagał przede wszystkim on. Polonez od Welly.

Już kiedyś przestawiłem Poloneza na koła od Grella, ale efekt nie był do końca satysfakcjonujący. Mówiąc wprost koła były za małe. Ilekroć na niego patrzyłem miałem ochotę jeszcze raz się z nim zmierzyć. W końcu przyszedł ten dzień, w którym wróciłem do niebieskiego Poldka. I to w dość totalny sposób, bo próbnie przeszczepiłem mu dwa różne rodzaje kół i osi.

Na samej górze mamy welly’owskie wyobrażenie na temat aplikacji pokryw studzienkowych jako kołpaków rodzinnego auta typu hatchback. Chińczyk płakał jak składał … ze śmiechu. Poniżej moja próba uczynienia Poloneza bohaterem komiksów. Jak? A bardzo prosto. Bierzemy koła od hotwheelowskiego Batmobile’a i Polonez od razu nabiera wigoru. Trzecią w tercecie jest próba urealnienia postpeerelowskiej ikony luksusu i zainstalowanie jej ogumionych kół od JoyCity. W sumie oba warianty wyszły na tyle ciekawie, że postanowiłem stać się posiadaczem obu. Dokupiłem drugiego Poloneza i po problemie.

Przy okazji w obu poprawiłem kąt nachylenia kierownicy, bo fabrycznie była ona ustawiona prawie pionowo (co wyjątkowo przeczy rzeczywistemu ustawieniu kierownicy w Polonezach). Bordowy jest świetnym resorakiem, niebieski jest fajnym modelikiem. Tak … Welly tak naprawdę zrobiło kawał całkiem dobrej roboty, bo odlew jest poprawny a proporcje całkiem udane. W międzyczasie uznałem, że również Duży Fiat od Welly, którego pierwotnie też przestawiłem na koła od Grella, mógłby całkiem nieźle wyglądać na kołach od jakiegoś współczesnego matchboxa czy hotwheela. Jak pomyślałem, tak zrobiem …

Oryginalne koła zastosowane przez Welly (na zdjęciu po lewej), nie są może aż tak absurdalne, jak te w Polonezie, ale są po prostu za duże. Postawienie „kanciaka” na współcześnie produkowanych kołach od Matchboxa okazało się strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że autko nabrało lekkości, to jeszcze całkiem dobrze nowe koła pasują do epoki i charakteru Fiata. Sam przeszczep wymagał trochę zachodu, przede wszystkim zmniejszenia rozstawu kół, czyli mówiąc wprost wklejenia ich na osie w odpowiednich miejscach. Co prawda w ten sposób koła pracują z osią na sztywno, ale mobilności auta w żaden sposób to nie ograniczyło. Wręcz przeciwnie, czerwony Fiat jeździ zdecydowanie lepiej niż wariant fabryczny. I jak już zrobiłem Fiata i Poloneza, to w głowie zakiełkował mi dość szalony pomysł. A gdyby tak w podobny sposób przestawić na koła matchboxowskie inne modeliki odwzorowujące auta z czasów PRL-u i stworzyć z nich fikcyjny wielopak. Dobry pomysł … a ile zabawy przy tym.

Jak widać do zestawu dołączyła welly’owska Syrena i dwa autka produkowane dla Grella. O ile kupienie autek z oferty Welly jest w zasadzie trywialne, o tyle grelle właściwie są na wymarciu. Parę lat temu można je było dość często spotkać na targach staroci, obecnie trafiają się sporadycznie. Miałem w swoich pudłach dwa modele zdublowane – Zaporożca i Wołgę. Wołga to w zasadzie mój hurtowy dawca, bo w sumie to chyba miałem ich pięć. Jedna została w oryginale, druga ma koła matchboxowskie, trzecia chyba też dostanie, a czwarta i piąta służyły jako autka testowe do różnych technik renowacyjnych i obecnie są mocno niekompletne lub twórczo zniszczone.

Autkiem, które oprócz przełożenia osi z kołami, nie wymagało żadnych dodatkowych modyfikacji była Syrena. Królowa polskich szos dostała gustowne koła od Healeya. Wołga została przestawiona na te same koła jakie zastosowałem w Fiacie. Tu jednak wymagane były drobne korekty wnęk tylnych nadkoli. Takie spasowanie i kosmetyczne doszlifowanie. W efekcie nowe osie pracują bez jakichkolwiek tarć, a autko zachowało pełną mobilność. Podobnie jak Zaporożec postawiony na kołach pochodzących od matchboxowskiego MGB GT (swoją drogą bardzo fajny resorak). W przypadku Zaporożca dopasowania wymagało podwozie, a korekta sprowadzała się do usunięcia dystansów trzymających oryginalne koła w odpowiednim rozstawie. Przyznam, że z tych wszystkich autek to chyba właśnie „Uszatek” sprawił mi najwięcej radości.

Pozostało jeszcze tylko spreparować opakowanie. A właściwie to nie tyle opakowanie co jego środek, bo wyzwaniem była wytłoczka unieruchamiająca autka w oryginalnym pudełku Matchboxa. Ta, która była w nim fabrycznie wymagałaby zbyt wielu docięć i dopasowań. Uznałem, że poszukam jakiejś innej. I tu z pomocą przyszedł pięciopak Hot Wheels, z którego wytłoczka wymagała stosunkowo niewielkich modyfikacji. Najzabawniejsze jest jednak to, że dopiero jak przygotowywałem to opakowanie dostrzegłem zasadniczą różnicę między wielopakami Matchboxa, a tymi od Hot Wheels’a. Autka w opakowaniach matchboxowskich są skierowane w lewo, a te w hotwheelowskich są skierowane w prawo. Jeszcze na etapie koncepcji tego projektu pojawił się pomysł na nazwę tego zestawu … „Everyday Heroes”.

A jak już wszystko było skończone i wziąłem do ręki gotowy zestaw, to stwierdziłem że fajnie byłoby zrobić jego reklamę, taką ciut stylizowaną na lata 70-te. I taka powstała. Przy każdym projekcie prezentowanym w ramach serii Showroom świetnie się bawiłem, ale chyba nigdy nie była to tak radosna zabawa, jak w przypadku tego zestawu. I w sumie to jestem wdzięczny firmie Welly, że tak schrzaniła koła w swoich modelikach. Bez tego frustrującego bodźca pewnie nigdy bym nie docenił tego, że te autka mają jednak sporo uroku i wdzięku, którym pomogło założenie szpilek … tfuuu … lepszych kół.   

3 myśli w temacie “Showroom: Everyday Heroes/Matchbox-fake

  1. Jako właściciel „postpeerelowskiej ikony luksusu” jestem zasadniczo bezkrytyczny wobec pełnowymiarowego, a niemal gloryfikuję malutki model Poloneza. Moje prawdziwe auto w ciągu trzech miesięcy otrzymało „grzywkę” w postaci rdzy szybko gromadzącej się w okolicach prawego przedniego słupka i uszczelki szyby pod dachem. Pocieszam się, że ten rdzawy element ozdobny nie był wynikiem zwyczajowo partackiego montażu, ale partackiego zakupu, dokonanego wieczorem. To porównanie kół samochodu do kobiecych szpilek wcale nie jest takie od czapy. Zwłaszcza w przypadku aut tzw. sportowych, ale nie tylko. Bywało przecież, że koła widziane osobno, natychmiast kierowały myśli motoryzacyjnych wielbicieli na konkretny model. Sam mogę wymienić choćby kilka, jak np. BMW 520i z początku lat 80′, czy Jelcz 110 PR (żart). Wyszło to wszystko tak lekko i mimochodem, że dociera do mnie jakim trzeba być pasjonatem, żeby się na to porywać. Szacun, zwłaszcza za Fiata i Wołgę, bo to trzeba chyba dostrzegać w jakiś „resorakowy” sposób, że po założeniu będzie to sie zgrywało w tak w końcu różnych autach. Wszystkie są ok. Ja to widzę na pierwszy rzut oka, że kółka współgrają z peerelem, że tak to ujmę. Trzeba było po raz kolejny wykazać się cierpliwością, bo Ty w kilku zdaniach to opisujesz, a ja sobie wyobrażam to dostosowywanie wnęk kół do rozmiaru wypełniaczy. I wiem, że to tylko jedna z czynności, które doprowadziły do Everyday Heroes. No i ta wytłoczka… To mnie rozbawiło i jednocześnie uświadomiło mi, że trzeba się naprawdę dobrze bawić, by zadbać nawet o taki niby zupełnie trzeciorzędny element, a przecież dzięki niemu ten set wygląda na precedens do wytoczenia Ci procesu, gdyby nie ten „fake” w tytule. Dzięki za Poloneza, fajnie się czytało, pozdrawiam

    Polubienie

    1. Dziękuję bardzo za miłe słowa … Lubię te swoje „wynalazki” robić. Zazwyczaj się na siebie wkurzam, że jestem „zosia-samosia” i na przykład zawodowo wszystko robię sam, bo albo nikt tego nie zrobi, albo jak sam nie zrobię to będzie niedobrze 😉 W przypadku projektów showroomowych owa „samosiowatość” jest jedną z najfajniejszych rzeczy. Nie umiem rozwiercać, to się nauczę. Nie umiem lakierować … no jakoś inni lakierują więc to się musi dać zrobić. Oczywiście nie wszystko się udaje. Ale odsetek projektów nieudanych jest zadziwiająco niski. Oczywiście są takie, które sobie leża i dojrzewają … przynajmniej pięć w tej chwili. Ale nie są porzucone … dojrzewają, być może do wyższego poziomu moich umiejętności.

      Polubienie

Dodaj komentarz