Człowiek i jego maszyna …

150 wpis … powinno tu pojawić się coś związanego z Schuco, tak aby podtrzymać niedługą, ale jednak tradycję. I mogłoby się pojawić, bo rzetelnie się do tego przygotowałem. Ale piękne modele Schuco mogą poczekać i ustąpić miejsca tematowi znacznie mniej spektakularnemu, ale bliskiemu memu sercu. I to już od 14 lat. Tak, to już tyle lat upłynęło od czasu gdy pojechałem na plac firmy leasingowej i obejrzałem jego. Miał wówczas dwa lata i stał sobie gdzieś w kącie, niespecjalnie zainteresowany wzbudzaniem zainteresowania. Ot, przeciętniak jaki nigdy nie trafi na okładkę Classic Auto. Po prostu skromniacha … Ford Fusion.

Czy mógłbym jeździć lepszym autem? Mógłbym. Czy mógłbym jeździć ładniejszym samochodem? Mógłbym. Ale wystarcza mi on. Dlaczego? Bo to dobre auto, a i całkiem stylowe w swojej toporności. A jak się to ma do mojej motoryzacyjnej pasji? W ogóle się z nią nie kłóci. Bo ja nigdy nie marzyłem o samochodach, o pięknych liniach, mocnych silnikach i przyspieszeniach zapierających dech w piersiach. Ja chciałem być kierowcą. A samochód kocham jako pewną filozofię. Każdy samochód. Nawet Toyotę teściowej.  

Srebrny Fusion przedstawiony na zdjęciu to produkt niezbyt szacownej firmy Kinsmart. Tak bardzo chciałem mieć model swojego drogowego kumpla, że nie przeszkadzało mi ani to, że to zabawka z mechanizmem pullback, ani cokolwiek za duża skala, czyli 1:32. Już sam fakt, że ktoś odwzorował Fusiona był dla mnie wystarczająco zadziwiający. Pierwotnie chciałem go wyremontować i przemalować do lakier zgodny z pełnowymiarowym egzemplarzem, ale po rozkręceniu i poprawieniu przekrzywionej deski rozdzielczej uznałem, że remont należy odłożyć, bo nie byłbym w stanie tego zrobić naprawdę dobrze. Wiedziałem, że istniał świetny model Fusiona zrobiony przez Minichampsa, ale wydawał się kompletnie poza zasięgiem. Ale czasami zdarza się coś magicznego …

Pani Magio … bardzo dziękuję. Tak w moje ręce trafił minichampsowy Ford Fusion w skali 1:43, w wydaniu dealerskim. Zgadza się nie tylko kolor, ale też i kołpaki oraz seria … przedliftowa. Mój pełnowymiarowiec jest w dość kuriozalnej wersji, czyli FX Silver. Co w niej kuriozalnego? Ma manualną klimatyzację i korbki otwierania okien we wszystkich drzwiach. Co jest dodatkowo zabawne, bo moje poprzednia auta miały elektrykę szyb. No i ma jeszcze jeden archaizm, który był nim już w momencie opuszczania fabryki w 2004 roku. Ma radio z odtwarzaczem kasetowym. A ja w schowku mam podręczny zestaw kaset.

Nawet ja wielki miłośnik własnego pojazdu nie posunąłbym się do nazwania go pięknym. Zgrabnym, spójnym stylistycznie, ascetycznym, może nawet sympatycznym, ale nie pięknym. Ale jak patrzeć na modelik zrobiony przez Minichampsa to nie tylko się uśmiecham, ale też podziwiam. Taki urok autek w skali, nawet wozidła przedstawicieli handlowych wyglądają lepiej.

Napisałem, że Fusion to świetne auto. Zaiste. Jak go kupowałem miał dwa lata i planowałem go użytkować 5-6 lat. A zasiedział się czternaście. Czym mi tak zaimponował ten raptem 80-cio konny bliski kuzyn Fiesty? Stylem i niezawodnością. Ja coraz gorzej znoszę smartfonizację samochodów i pojazd mający dwa zegary, trzy pedały, kierownicę i drążek zmiany biegów wydaje mi się esencją motoryzacji w stanie czystym. No dobra ma ABS i poduszki powietrzne, ale to akurat trudno uznać za zbyteczne gadżety. Ford nie pieści się z kierowcą, nie przymila, nie mruga tysiącem wyświetlaczy. Robi swoje dobrze, ale bez spoufalania się. I bardzo skutecznie zapomina jak dojechać do warsztatu mechanika. Nie, że unika. Po prostu nie potrzebuje. Przejechał ponad 200 tys. kilometrów i poza pewną skłonnością do rozładowywania akumulatora w zasadzie grzechów ciężkich na pokrywie zaworów nie ma żadnych. Trafia na okresowe przeglądy i wymianę części eksploatacyjnych. I tyle pożytku mają z niego mechanicy.

Jak już kiedyś pisałem ja mam dwa bardzo proste kryteria tego czy auto mi pasuje czy nie. Po pierwsze drążek zmiany biegów i jego praca, po drugie podręczność. W Fordzie drążek zmiany biegów wygląda jakby go przeszczepiono z dostawczaka, ale leży w dłoni świetnie, jest tam gdzie powinien i pracuje doskonale (z wyjątkiem wstecznego, ale ten typ tak ma). A podręczność? Jak dla mnie idealna. Nie za duży, nie za mały, komodę z Ikei przywiezie. Czyli auto bez wad? Ależ oczywiście że nie. Trakcja w tym aucie jest pewnym wyzwaniem, ale też skutecznie uczy pokory. 80 koni ostro poganiane (czyli w normalnym reżimie pracy) chłepce benzynę ochoczo, nie dając przy tym poczucia, że gdzieś tam są ukryte jakieś zapasy mocy na specjalnie okazje. Ford daje z siebie wszystko, nie zostawia marginesu. Ale to też w nim lubię … wiem gdzie kończą się jego możliwości i ich nie przekraczam.

16-letni samochód, jeśli tylko jest w miarę niezawodny i eksploatowany z wyboru (a nie z konieczności) ma jeszcze jedną zaletę. Daje poczucie wyluzowania. Drobne otarcie … Jakie otarcie? Trzaśnięcie drzwiami … Oj, no nic się nie stało. Zaliczona dziura w jezdni … Ech, ci niedobrzy drogowcy. Kiedyś wdałem się w pogawędkę z innym właścicielem Fusiona, starszym panem. Dopytywał o jakąś część zamienną. Na koniec spytałem go jak mu się jeździ tym modelem Forda. Odparł … to prosty samochód dla prostych ludzi. Zdecydowanie tak i dlatego tak go lubię. A on lubi mnie.  

Dodaj komentarz