Showroom: Mazda RX7/Majorette

W czasach, w których reklama we współczesnym rozumieniu i różnorodności w zasadzie nie istniała, powstało słowo bardzo funkcjonalne. Reklamówka. Torba z tworzywa sztucznego, przekleństwo ekologii, która kiedyś również wyznaczała kierunek marzeń i tęsknot. W czasach mojego dzieciństwa szykowna reklamówka mogła stanowić element garderoby. No żartujesz, chyba? Nie … już wyjaśniam. Młodzianem będąc śmigałem do kościoła w celu pełnienia funkcji ministranckich (co było przykrywką dla życia kumpelskiego). Mieliśmy świetnego księdza … księdza Zenona … który zorganizował to wszystko tak, że w zasadzie  bardziej przypominało to jakąś drużynę harcerską, niż matecznik praktyk religijnych. Komżę, czyli strój liturgiczny, trzeba było w jakiś sposób do kościoła ze sobą przynosić. A najlepiej nadawała się do tego reklamówka. Najlepiej duża, z dobrego plastiku, no i rzecz jasna najlepiej jak najoryginalniejsza. To w tamtych czasach oznaczało, że raczej pochodzić musiała z tej lepszej części świata, bo przaśność PRL-u jakoś na reklamówkach nie chciała się za bardzo … reklamować. W moim przypadku było wiadome, że stylowa reklamówka to taka, na której był samochód, a przynajmniej jakiś jego fragment. Miałem takich kilka w całej swojej kilkuletniej karierze służenia przy ołtarzu. Jedną pamiętam tylko z kolorów i ogólnej kompozycji, ale nie pamiętam jakie było na niej auto. Drugą pamiętam doskonale. Na jakiejś trawie uzupełnionej przez piękne okoliczności przyrody drzewiastej stoi czerwony samochód sportowy. Stoi kusząca Mazda RX7 pierwszej generacji. I dzisiaj to właśnie ta zgrabna „japonka”, z intrygującym wnętrzem, zagości na blogu. Ale w wydaniu francuskim.

Serii „wałkowej”, którą Majorette wprowadziło w latach 80-tych, jakoś nigdy nie kochałem. Rozumiem po co wprowadzono tak szerokie koła, rozumiem że ma to duży potencjał zabawowy, ale autka wyglądają karykaturalnie. Pomysł, aby „wałkowcom” przywracać bardziej naturalny wygląd pojawił się już jakiś czas temu. Autem, które chciałem jako pierwsze poddać takiej transformacji, miał być Ford Escort. Ale zdobycie mażoretkowego Escorta proste nie jest (ale już mam takiego zarezerwowanego, czeka tylko na transport) więc pionierką została Mazda. Egzemplarz poddawany modyfikacji był kompletny i w całkiem niezłym stanie. Proste nadwozie, nieuszkodzone wnętrze, jedynie szyby nosiły ślady dawnych walk o utrzymanie się na torze, stan kół nie miał znaczenia. Model w tym malowaniu to ostatnie wydanie RX7 pochodzące z 1990 roku.  

Po usunięciu czarnej farby okazało się, że odlew jest bardzo porządnie zrobiony. Precyzyjny, z głębokim rysem szczegółów. Jeszcze przed ostatecznym doczyszczeniem nadwozia postawiłem Mazdę na docelowych kołach. To już kolejny projekt, w którym użyłem tego współczesnego wzoru felg. Skradł on moje serce całkowicie, jest nie tylko atrakcyjny, ale przede wszystkim bardzo uniwersalny. Okazało się, że Maździe jest w nim bardzo do twarzy … a może do maski. Materiał wyjściowy był na tyle dobry, że nie spodziewałem się jakichś większych problemów przy remoncie.

Finalnie powstał taki oto zestaw do złożenia. Uznałem, że podwozie również zostanie pomalowane, a wybranym lakierem była bardzo ciemna oliwka. Wnętrze dzięki beżowemu odcieniowi nabrało więcej stylu i realności. Limonkowy zielony to najczęściej wykorzystywany przeze mnie lakier, mają go na sobie chyba cztery autka. Właśnie się skończył i przynajmniej na razie nie zamierzam do niego wracać. Ale kupię nową puszkę na zapas.

Mazda po złożeniu okazała się bardzo atrakcyjnym resorakiem. Lakier dobrze podkreślił jakość odlewu, ale też i charakter auta. RX7 w tym kolorze również w skali 1:1 wyglądałaby zjawiskowo. Przyznam, że odkrywanie takiego potencjału w resorakach dość niepozornych zaczyna sprawiać mi najwięcej przyjemności (do tej pory jak patrzę na modyfikowanego w podobnym stylu niebieskiego Escorta to nie mogę wyjść z podziwu, że z brzydkiego kaczątka dało się wyciągnąć aż tyle).

Pisząc, że Mazda RX7 ma intrygujące wnętrze oczywiście nie miałem na myśli wnętrza sensu stricto. Chodziło mi o ten element, który stanowi o wyjątkowości tego auta. O to, że napędzał je silnik Wankla, co w przypadku Mazd w zasadzie nie jest żadnym zaskoczeniem. RX7 jest chyba najbardziej ikoniczną aplikacją silnika Wankla w historii motoryzacji. Motor był mały, zarówno gabarytami (co pozwoliło nisko poprowadzić linię maski), jak i pojemnością (niecałe 1,2 litra, co przekładało się na niższy podatek drogowy). Pierwotnie wykrzesano z niego moc około 100 KM, później oczywiście ona wzrosła. Pierwsza generacja RX7 produkowana w latach 1978-1985 tak naprawdę rozpada się na dwie serie, tzw. SA i FB. Ale jak to w japońskich autach i w ramach tych serii występują warianty. Modelik odwzorowany przez Majorette to seria FB, wprowadzona na rynek w 1980 roku. Chyba najłatwiej poznać ją właśnie po tylnym pasie, gdzie tablica rejestracyjna straciła miejsce w dedykowanym przetłoczeniu, a tylne światła są większe i rozciągnięte w kierunku środka (na blogu gościła już Mazda RX7 wydana przez Konami i ona jest odwzorowaniem serii SA).  

Wracając do samej customizacji, to jej charakter dobrze widać od przodu autka. W wydaniu fabrycznym szerokie koła drastycznie wystają poza obrys nadwozia, w wersji zmodyfikowanej rozstaw kół jest idealnie dopasowany. To wciąż mnie zadziwia, że współczesny rozstaw kół jest zgodny z tym sprzed ponad 30 lat i nie wymaga żadnych korekt (choć i te są przecież możliwe, bo współczesne mażoretki jeżdżą na węższych kołach niż ich przodkowie, a za odpowiedni rozstaw dbają zintegrowane z kołami kołnierze dystansowe, które ewentualnie można dopasować). Podwozie w wersji pomalowanej wygląda świetnie, ale majster-sierota zapomniał, że przecież mażoretki mają w nim okienko przez które widać fragment plastikowego wnętrza, a te nie zostało dokładnie od tej strony pomalowane. Mogłem to oczywiście poprawić, ale powiedziałem sobie … „Nie dziadu, zostawisz tę niedoróbkę, abyś na przyszłość pamiętał o takich szczegółach”.

Mażoretkowa Mazda okazała się wyjątkowo wdzięcznym obiektem modyfikacji. Zgodnie z przyjętą zasadą, że nie dodaję elementów, które nie wnoszą niczego istotnego lub zaburzają pierwotny stan, w tej Mazdzie nie pomalowałem tylnych świateł. Precyzja odlewu tej części jest całkowicie satysfakcjonująca i pomalowanie go byłoby raczej niepotrzebną ingerencją. Mazda ta ikona więc nie dziwi to, że trafiała (i wciąż trafia) do oferty wielu producentów resoraków i modeli. Była też w podstawowej serii Matchboxa.

Podobnie jak w przypadku mażoretki tak i tutaj mamy odwzorowanie generacji pierwszej, serii drugiej (FB). Ale Matchbox wydał też wcześniejszą serię SA, ale niestety na rynek amerykański i japoński. To co ciekawe i w gruncie rzeczy dość zaskakujące to fakt, że równoległe (w latach 1983-1985) w ofercie Matchboxa były dwie wersje Mazdy FB. Czarna z złotymi pasami, czyli wersja cywilna oraz niebieska z poszerzeniami, czyli wyścigowa wersja IMSA (IMSA GT to amerykańska seria wyścigów samochodowych, która wystartowała w 1971 roku). Swoją drogą niezmiernie ciekawe są podwozia w tych autkach. Są metalowe i w obu przypadkach wyglądają identycznie, a różnią się tylko jednym segmentem z przodu (nosem pod zderzakiem), który w wersji IMSA wygląda tak jakby był po prostu odcięty. Ciekawe czy istniały dwie matryce odlewów, czy też faktycznie do wersji IMSA odcinano ten fragment.

Zestawienie obu RX-ów pokazuje, że oba są bardzo dobre. Oczywiście kusi mnie aby kiedyś dorwać matchboxowską wersję w słabym stanie i przestawić ją na podobne koła tylko pochodzące ze współczesnej oferty Matchboxa. Gdyby tak jeszcze pomalować go tym samym lakierem to byłby bardzo ciekawy duet. Może kiedyś. Ale Matchbox miał w swojej ofercie jeszcze jedną Mazdę RX7 …

Żółty wynalazek to Mazda RX7 pochodząca z tego samego okresu co przedstawione wcześniej modeliki (1984), ale wydana w intrygującej serii Trick Shifters. To jest rzecz, którą naprawdę warto mieć w swoich zbiorach. Dźwignia imitująca drążek zmiany biegów pozwala wybrać rodzaj triku, który wykona auto. Pokrętło na tylnej szybie natomiast pozwala ustawić czas po jakim ów trik zostanie przez modelik zrealizowany. Gdzie w tym jest sprytna sztuczka? Otóż w środku autka ukryte jest dodatkowe piąte kółko, które pozwala na podniesienie, przechylenie i skręcenia auta zgodnie z zaprogramowanym trybem. Chowając kółeczko naciągamy mechanizm, który zostaje zwolniony po czasie ustawionym pokrętłem, w trakcie ruchu autka (autko nie ma mechanizmu napędowego, trzeba je w ruch wprawić ręcznie lub przy pomocy wyrzutni z którą oryginalnie było sprzedawane). Sprytne, proste i widowiskowe. W moim egzemplarzu cały ten magiczny mechanizm jest sprawny, ale posługiwanie się nim wymaga wyczucia i delikatności.

Całkiem niezły kawałek historii modelarstwa resorakowego udało się wysnuć od – wydawać by się mogło – prostej torby z plastiku. Ale to też pokazuje z jakich okruchów zbudowane są nasze wspomnienia. Czy ja wtedy mogłem marzyć o czerwonej Mazdzie RX7? Raczej nie, fantastą nigdy nie byłem. Ale marzyłem o czymś innym, ale też motoryzacyjnym. Wspomniany na początku ksiądz Zenon przemieszczał się pojazdem niezwykle atrakcyjnym i nie myślę tutaj o jego pomarańczowym Maluchu. Ksiądz Zenon miał Simsona S51 i to w wersji z czterobiegową skrzynią biegów. I to było prawdziwe marzenie większości ministrantów.

Dodaj komentarz