Japońska włoszczyzna z Francji …

Zdobycze bazarkowe można podzielić na dwie grupy: typowe i nietypowe. Typowe to te, które dotyczą popularnych marek, a to co zachęca do zakupu to stan zachowania (w ten sposób mam po 3-4 sztuki niektórych modelików). Nietypowe to te, które są … nietypowe 😉 Oczywiście lubię oba rodzaje, ale więcej przyjemności jest z nietypowych. A już najfajniej jest jak trafiają się same nietypowe. Tak jak minionej niedzieli. Stężenie nietypowości spotykanych autek na tym bazarku było niespodziewanie wysokie. Co krok to zaskoczenie. I w sumie trudno powiedzieć, które największe. Ale zobaczmy po kolei …

To autko nie pochodzi z bazarku, ale ma w tej opowieści pewną rolę do spełnienia. A mianowicie uczula. No nie na metal czy lakier, tylko na pewną serię autek wydanych przez włoskiego Polistila pod marka Politoys. Moje doświadczenia z włoskim przemysłem zabawkarskim są bardzo wątłe (w zasadzie to Bburago i jakieś repliki). Pod marką Politoys wyszło sporo różnych ciekawych serii, jak np. Penny gdzie w skali 1:66 zrobiono tak ciekawe auta jak Giulia GT czy Fiat 124. Ale te są poza zasięgiem. W lata 1972-1976 była też wydawana seria J, również w skali 1:66, która zawierała auta wyścigowe. Nie są one jakoś porażająco piękne, w zasadzie to raczej dość pokraczne, ale są … ciekawe. Jakiś czas temu na serwisie ogłoszeniowym pojawił się taki mały Politoys, Alfa 33 w oryginalnym pudełku. Cena była akceptowalna, a że kompletnie nie znam tego segmentu rynku (a chcę go poznać), to uznałem, że na początek – w celach poznawczych – zakupię.   

Autko faktycznie nie poraża. Ale jest pancerne i całkowicie metalowe. Mam jakieś niejasne przekonanie, że ja już gdzieś kiedyś w swym życiu spotkałem te charakterystyczne proporcje. W dzieciństwie miałem plastikową, prawdopodobnie rzemieślniczo wyprodukowaną, wyścigówkę o takiej wielkości i proporcjach. Nie cierpiałem cholery, ale po latach … nadal średnio mi się podoba takie odwzorowanie, ale poznawczo i historycznie jest to bardzo ciekawy temat.  I pewnie dlatego moją uwagę przykuło pudełko i lista aut, które wyszły w serii J (tak dokładnie to w ramach pierwszej partii). Popatrzyłem, podumałem i odstawiłem autko na półkę powątpiewając w możliwość kontynuowania tego tematu i spotkania na swoich ścieżkach eksploracyjnych innych autek z tej serii. Ledwie kilka tygodni miało upłynąć abym musiał się ostro zastanowić nad sobą i swoją umiejętnością przyciągania „niespotykanego” …

Standardowy wrocławski bazarek, niedziela. Idziemy z synem żwawo, bo i zimno i poprzednim razem zamarudziliśmy i prawdopodobnie coś ciekawego zwiało nam sprzed nosa. Zaglądamy w drugi ze stałych punktów (w pierwszym do kieszeni wpadła mażoretkowa Panda w ładnym stanie … no to takie autko, którego nigdy nie zostawiam – zdobycz typowa), pani handlarka krząta się wśród pudeł i klientów. Zaglądamy do pudła resorakowego, które nie jest przesadnie napełnione. I co widzę? Ano resztę braci mojej paskudnej Alfy. Jest i Ferrari 312, jest i Aston, no i białe Porsche 917. Wszystkie jednakowo paskudne i jednakowo urocze. Cena … w zasadzie to nie ma o czy mówić. Obrazowo wygląda to tak, że trzy uratowane bolidy kosztowały razem 1/3 ceny Alfy w pudełku (a ta nie była przesadnie droga). „Uratowane”? No tak, mój syn jak widzi, że się waham (z politoysami się rzecz jasna nie wahałem) to używa takiej retoryki: „Tato … no ale zostawisz … tak, żeby jakiś rodzic przypadkowo kupił dziecku, a ono to zniszczy … Tato, uratujmy go przed zniszczeniem”. Czyli gen „ratowania” istnieje i oto został przekazany mojemu potomkowi.  

Po znalezieniu politoysów oglądamy resztę zawartości pudła. A tam … uuuuu … Dzień Paskud w pełnej krasie. Dodge Omni 024 we francuskim wydaniu Hot Wheelsa. No i tak właśnie rodzą się dziwaczne pomysły na kolekcje … zbieram Hot Wheelsy robione we Francji. Zwykle były to auta europejskie, ale ostatnie wydanie Omni też tam się urodziło. Modelik był w ofercie od 1981 do 1987 i było robiony i w Hong Kongu i w Meksyku, ale wydanie pomarańczowe jest francuskie. Sam Dodge Omni to też „niezły aparat”. Robiony w latach 1979-1981 z ciekawą, sportową stylizacją, miał silniki czterocylindrowe, z czego najsłabszy wypluwał z siebie niecałe 70 koni mechanicznych. Jakoś nie dziwi, że się to słabo sprzedawało. Więc postanowili mu w 1981 roku zrobić mały face lifting i zmienić nazwę. Na Dodge … Charger. I tu należy skończyć tę amerykańską opowieść.

Poszliśmy dalej, zaglądając do następnego handlarza. Tego co to się trzeba przy nim pilnować, bo na porywczego wygląda. Jak się z nim delikatnie rozmawia, to całkiem miły facet, choć spryciarz i konfabulant. Moje sprawne, choć niedowidzące oczy wypatrzyły pudło, które dostąpiło zaszczytu pozostania na pace dostawczaka. To sygnał. Sygnał, że nie będzie tanio i że grzebać bez pozwolenia nie wolno. Zapytałem więc o możliwość przejrzenia. Pan popatrzył na mnie, na obdartego Maserati jakiego mój syn wygrzebał u niego z pudła walającego się na ziemi i powiedział: „Nie, to igiełki, drogie …”. Acha, igiełki. Dał jednak popatrzeć. Co było w pudle? Tu fani dużych matchboxów przestają czytać … matchboxy z serii SuperKings. Faktycznie w dobrych stanach, bez obić czy jakiś uszkodzeń, ale każdemu czegoś brakowało. Lubię tę serie i mam trochę aut z niej, ale tym razem uznałem że odpuszczę, choć żółta laweta na DAF-ie było w świetnym stanie i za akceptowalne pieniądze (ale nie superokazyjne). Podziękowałem i poszliśmy dalej.

W końcu trafiliśmy u jakiś pań, wyprzedających dorobek życia ich dzieci, do pudła, w którym zauważyłem świetnie zachowanego Mitsubishi L200 od Matchboxa. Bardzo ładne, czarne, pierwsze wydanie z 2008 roku. Podałem go synowi, a sam zerknąłem jeszcze raz. Wśród jakich bibelotów, lalek i innych zabawek dostrzegłem modelik auta Formuły 1. Pierwsza myśl „Eeee … jakis chińczyk”, myśl która przebiła się do świadomości po 10 sekundach … „Hmmm … za solidny jak na chińczyka i te koła”. Biorę do ręki i odwracam …

Mój uśmiech w tym momencie był szerszy niż Most Grunwaldzki we Wrocławiu. Moja kochana, stara tomica … odtańczyłem wewnętrznie taniec radości. Nie wiem jaką strategię wydawniczą mieli Japończycy w końcówce lat 70-tych, ale ów McLaren M26 nie jest jakąś specjalną legendą Formuły 1. Zaliczył w latach 1976-79 trzydzieści startów, z czego trzy zwycięstwa przydarzyły mu się w sezonie 1977, gdy za kierownicą zasiadał James Hunt, którego pamiętamy ze współzawodnictwa z Nikim Laudą (o czym opowiada świetny film Rona Howarda „Wyścig”).

Ale co to? Skąd tych czerwonych jest aż tyle? Bo w pudle były trzy Ferrari 312 …

I tak oto coś, co miało być jedynie facebookową relacją z niedzielnego bazarku, stało się pełnowymiarowym wpisem blogowym. Dla tych co lubią czytać, a nie tylko oglądać. Mam nadzieję, że jest jeszcze parę takich osób …

5 myśli w temacie “Japońska włoszczyzna z Francji …

  1. Cześć, oczywiscie, ze tacy są, co jeszcze czytaja;) Nie będę, się powtarzał, że szanuję Twoj nietypowy pomyśł na kolekcję oraz na zagadnienie ratowania miniatur. Ten blog odwiedzam codziennie oraz ostatnio strone na Fb ( na szczęście dla takich jak ja, bez tamtejszego konta, można przegladać bez rejestracji).

    Chcę powiedzieć/ napisac dwie rzeczy:
    – zazdroszczę tych bazarków i pchlich targów,
    – „trzymaj” tak dalej

    Pozdrawiam

    Polubienie

  2. A nie ginie, choć często wstydzi się za swoje rodzeństwo; lenistwo i zaniechanie w odpisywaniu.
    Bardzo, ale to bardzo lubię szperać na pchlich targach w poszukiwaniu tych dziwnych, rzadkich i często bliskich stanu agonalnego modeli. Wielką frajdę sprawia mi odtwarzanie ich pochodzenia. Mam ich już tyle, że niektórych chyba nigdy nie rozszyfruję. Tylko pasjonat może chcieć zarywać ranki i zamiast poleżeć sobie trochę dłużej pod ciepłą kołderką, narażać się na słabe warunki atmosferyczne, tylko po to, by wrócić do domu z jakimś małym, metalowym inwalidą.
    Pozdrawiam wszystkich, którzy już przeczytali ten wpis, ale i tych, którzy tu dopiero dotrą.

    Polubienie

Dodaj komentarz