Błędy młodości …

Rozwój. Jakkolwiek byśmy go nie definiowali to aktywność raczej pożądana, w każdym wymiarze. W odróżnieniu od wzrostu, bo ten czasami potrafi nieźle namieszać. Na temat rozwoju w kontekście kolekcjonerskim na tym blogu już wielokrotnie pisałem. W najprostszym ujęciu jest przyrostem liczby obiektów kolekcjonerskich. W wydaniu trochę bardziej wyrafinowanym przechodzi raczej w kategorie jakościowe. Kolekcja staje się lepsza, bardziej oryginalna, a nawet unikatowa. A sam kolekcjoner? Zwykle wie więcej i więcej rozumie. Również samego siebie, swoje motywacje i uwarunkowania. No i podchodzi z dystansem do siebie i z szacunkiem do innych. Niedzielny pchli targ dał mi bodziec do zadumania się nad własnym rozwojem …

Takiego Packarda Victorię kupiłem w Składnicy Harcerskiej gdzieś na przełomie lat 80/90. Pamiętam, że nie kupiłem go dlatego że mi się podobał, tylko dlatego, że był. Również niedrogi. Ale na pudełku miał magiczne logo Matchbox więc po prostu musiałem. Nie miałem bladego pojęcia ani czym jest seria Models od Yesteryear, ani tym bardziej skąd jest firma Packard i jakie ma zasługi. Długo się z nim oswajałem, bo dla młodego chłopaka oldtimer w ręku to jest spore wyzwanie. Na dostrzeżenie piękna i stylu było po prostu jeszcze za wcześnie. Ale dostrzegłem solidność samego modelu. Metal … to zawsze kochałem (muzycznie akurat niespecjalnie). Długo pomieszkiwał u mnie, potem gdzieś się zapadł pod ziemię, a po latach znalazłem go jeszcze mocno zdekompletowanego. Wtedy już żałowałem, że nie zadbałem o niego odpowiednio. A on zniknął bez śladu. Wiedziałem, że kiedyś znów do mnie trafi, ale nie chciałem egzemplarza pudełkowego, tylko takiego spatynowanego. I na ostatnim bazarze trafił się dokładnie taki jak powinien. Prawie kompletny (nie ma kufra z tyłu, który trzeba będzie jakoś dorobić i kierownicy), z subtelnie zaznaczonym upływem czasu. Wyczyściłem go jedynie i zaprosiłem na półkę. Nie jako eksponat czy obiekt kolekcjonerski. Jako dowód własnego rozwoju.

Chyba każdy szperacz i przeszukiwacz bazarowych pudeł i skrzyń lubi to uczucie pojawiające się na chwilę przez zajrzeniem do środka. Ten moment, w którym już wiesz że w środku są, ale jeszcze nie wiesz jakie. Pochyliliśmy się z synem nad takim pudłem i na pierwszy rzut oka nic specjalnego tam nie było, trochę złomu, trochę oczywistości. Ale smakołyki to nie tylko świetne modele w rewelacyjnych stanach, to także cudaki i autka o ciut bardziej wytrawnym smaku. Ten niebieski bolid – patrząc nieuważnie –  wygląda jak generyczny chiński resorak słabej jakości, nie odwzorowujący niczego konkretnego. Ale to pozory. Po pierwsze jest ciężki, po drugie jest doskonale spasowany, a po trzecie jest Toyotą Celicą LB Turbo.

Zestawienie z bardzo dobrym modelem firmy Real-X w skali 1:72 pokazuje, że nie jest to żadna wydumka, tylko całkiem rzetelnie przygotowany resorak. A przez kogo? A przez fimę Summer, następnego producenta z Hong Kongu, który potrafił zaskoczyć (zarówno na plus, jak i na minus). Sama Toyota w tej ekstremalnie wersji również jest niezmiernie ciekawym pojazdem. Została przygotowana przez niemiecką firmę Schnitzer specjalizującą się z modyfikacjach aut do sportu wyczynowego, przy czym głównie to były samochody BMW. Ale w latach 1977-78 postanowili zmierzyć się z konkurentami przy pomocy auta japońskiego. Zmodyfikowali Toyotę Celicę tak, że spełniała wymogi wyścigowej grupy nr 5 i generowała 560 KM. Sukcesów wielkich nie odniosła, ale sam fakt istnienia takiej wyścigówki już był intrygujący. W świecie trzycalowych resoraków nie ma zbyt wielu odwzorowań tego auta (rzecz jasna była w katalogu Tomicy), więc tym bardziej wydanie Summera jest godne uwagi. I dobre, po prostu, choć proste.

Celica LB Turbo, dobrze zrobiona, to faktycznie smaczny kąsek. Ale czy może być takowym to różowe paskudztwo? Może, oczywiście, tylko trzeba znać kontekst albo mu go sprytnie dorobić. Autko zauważył mój syn i bez wzięcia do ręki wiedział kto go wyprodukował. Popatrzył tylko na mnie i powiedział: „To Mira”. Tak, ta najpaskudniej odwzorowana Ibiza na świecie to faktycznie autko zrobione w Hiszpanii, przez firmę Mira. Firmę, która potrafiła robić całkiem dobre resoraki, które już na tym blogu gościły. Zerknijmy chociaż na porównanie z poprawnie przez Mirę odwzorowanym Citroenem CX.

Trudno odpowiedzieć co poszło nie tak, bo w zasadzie wszystko jest w niej nie tak. Chyba najbardziej szokują proporcje. Natomiast to co najbardziej zastanawia, to naklejka na boku, przygotowana ewidentnie pod znacznie krótsze autko (ale w sumie u Citroena też się to nie zgadza). Ale czy to kolekcjonersko dyskwalifikuje tego resoraka? A wręcz przeciwnie, takie kurioza to przecież ta odrobina kolekcjonerskiego pieprzu (i zakłopotania). A że dodatkowo różowa Ibiza pięknie potwierdziła hobbystyczny rozwój mojego syna … więc wędruje, no może nie na półkę, ale do przytulnego pudła. A po czym młodzież kolekcjonerska poznała producenta? Po kołach rzecz jasna. No i może drobną podpowiedzią była marka samego samochodu.

Autka pochodzące z mażoretkowej serii 600 dość często trafiają się na bazarach i pchlich targach. Niestety zwykle są mocno zdekompletowane, czemu sprzyja duża liczba wystających elementów. Do tej pory jakoś żaden egzemplarz amerykańskiej ciężarówki nie wzbudził we mnie odpowiedniej dozy sympatii, aż do dziś. Ten Road Dragon jest w zasadzie kompletny (no dobrze, nie ma drugiej przyczepy, ale nie ujmuje mu to niczego), a sposób malowania/oklejania jest po prostu fantastyczny. Wymagał jedynie wyczyszczenia i ustawienia kół, tak aby nic nie ocierało. Auto jest w skali 1:87 i odwzorowuje ikonicznego Forda CL9000.

I następny niechlubny przypadek z mojej młodości. Podobnie jak Packarda tak i tego Javelina (choć wówczas nie wiedziałem, ze to Javelin) kupiłem bo był. Matchbox w polskiej dystrybucji (nie z Pewexu) to w drugiej połowie lat 80-tych był z jednej strony bardzo intrygujący widok, a z drugiej trochę przygnębiający. Te sklepy we Wrocławiu, które odwiedzałem jako nastolatek, głównie zabawkowe, miały na półkach zwykle kilka sztuk. Ale nie były to Abarthy czy Mercedesy (o te znacznie łatwiej było w Pewexie), a raczej Fordy A, Jaguary SS, koparki i Javeliny. I podobnie jak w przypadku innego niepewexowca, czyli żółtego Dodge Chalangera, tak i u Javelina nie zrozumiałem co to za samochód. Jaka jest jego natura, dlaczego wygląda tak jak wygląda. I nie lubiłem.

Dopiero po wielu latach, gdy wróciłem w nostalgicznej podróży do swoich resorakowych wspomnień, zauważyłem i zrozumiałem czym było owe niespecjalnie urodziwe auto. Cywilną wersję Javelina Matchbox wydał już w 1972 i w limonkowo metalizującym lakierze wyglądał po prostu rewelacyjnie. Ale w młodości go nie znałem. Mnie się dostał (kupił) jego wyścigowy, szary wariant, czyli AMX Pro Stocker. Pozostaje wyjaśnić czym jest Pro Stock. To jedna z klas wyścigowych w ramach wyścigów równoległych (drag racing). Najprościej rzecz ujmując są to auta gruntownie zmodyfikowane, ale wciąż jeszcze przypominające seryjne modele (w odróżnieniu od tych z klas Top Fuel czy Funny Cars). Oczywiście nadal mnie to nie kręci, ale przynajmniej wiem już dlaczego. Gdy szarego AMX-a spotkałem na bazarze, to oczywiście kupiłem (wcześniej już miałem czerwonego). Po co? A po to żeby pamiętać, że można nie lubić, ale trzeba zrozumieć.

I na koniec coś znacznie świeższego. Auto od którego zaczęła się moja druga miłość do Majorette. Takiego zielonego Dodge’a kupiłem parę lat temu swojemu synowi, na pocieszenie, gdy leżał w szpitalu. Pamiętam jak go wyciągnąłem z blistra i wziąłem do ręki. Był zadziwiający. Wówczas już od paru lat zbierałem Grennlighty czy M2, ale ten Dodge mnie zachwycił. I jak on świetnie jeździł po szpitalnym stole. Zostawiłem synowi jego egzemplarz, a sam niedługo potem kupiłem drugi własny. A potem następny i następny. Ten „szpitalny” stoi na półce u syna, moje odpoczywają w pudłach. A ten? A tego szkoda było zostawić w pudle z traktorami Siku. Już, jak widać, w swoim życiu trochę dostał w skórę. Kupiony jako dawca kół, ale mam wielką ochotę dać mu nowe customowe życie. Bo przecież wątek customowy, to też dowód hobbystycznego rozwoju.

A może to jednak iluzja …

Dodaj komentarz