Showroom – Chevy Van/Matchbox

To miał być pchli targ eksplorowany już według nowej formuły. Koniec z kupowaniem wszystkiego co fajne, wszystkiego co świetnie wypadnie na zdjęciach, wszystkiego co jest rynkowo wartościowe. Nadmiar może zabić. Również pasję. No więc poszliśmy z synem na pchli targ, z silnym postanowieniem ewentualnego kupowania jedynie rzeczy uzupełniających dotychczasowe kolekcje o nieposiadane eksponaty albo rzeczy tak unikatowe, że trzeba je po prostu uratować. Sama fajność nie wystarczy, ale czy na pewno? No właśnie jest jeszcze jeden wątek mojej działalności hobbystycznej, który bardzo lubię i chciałbym kontynuować. Wątek warsztatowy. Tu zawsze jest trochę więcej przestrzeni na decyzje zakupowe.

Trochę zmęczeni upałem podeszliśmy z synem do pana, który miał na prześcieradle rozrzucone kilka resoraków. Większość w stanie agonalnym albo pospolitym. Wziąłem do ręki pomarańczowego amerykańskiego vana. Nigdy wcześniej nie miałem okazji pooglądać go organoleptycznie. Nie mam go też w swojej kolekcji. Nawet gdyby był w dużo lepszym stanie, to nie wzbudziłby we mnie jakieś wielkiej chęci posiadania. Tak go trzymałem i obracałem w dłoni … „Panowie brać, to kolekcjonerskie, potrzymać trochę, nabierze jeszcze więcej wartości” …, ale ile to znaczy „trochę” zapytałem w myślach tego sprzedawcę, jakże sprawnego marketingowo. I już wiedziałem, że „trochę” to będzie kilka dni, a wartość jaka się pojawi nie będzie kolekcjonerska, a czysto zabawowa i estetyczna. Zapłaciłem za Chevroleta 2 zł, wrzuciłem do plecaka, a w głowie już kiełkowała myśl jak go zmodyfikować. Myśl przewrotna … zróbmy go na hot wheelsa …

Matchbox Chevy Vana wprowadził do oferty w 1979 roku i trzaskał seryjnie do 1997. Egzemplarz, który wpadł w moje ręce to prawdopodobnie pierwsza edycja z początku produkcji. Sam resorak jest konstrukcyjnie bardzo prosty. Nadwozie bez żadnych „otwartości”, metalowe podwozie z tylną osią postawioną na ciut dragsterskich kołach, błękitne szyby … i tyle. Wnętrza brak, resorowania brak. Jak z tego zrobić coś ciekawego i jednocześnie bardziej „normalnego” niż propozycja Matchboxa? No trzeba coś wymyślić. Amerykańska kultura customowa jest przebogata, ale nie jestem jeszcze na etapie robienia hot rodów czy lowriderów. Pozostało dać mu fajne koła i fajny lakier. Łatwo powiedzieć, ale jednak te osie w wersji fabrycznej były nietypowo ustawione. Po przymiarkach okazało się, że tym razem problemem nie będzie rozstaw kół, ale wysokość zawieszenia. Przy osiach osadzonych w oryginalnym położeniu (jak na zdjęciu) auto wyglądało zbyt „szczudlaście”, a na dodatek duży prześwit między oponą a nadkolem ewidentnie ujawniał, że autko nie ma wnętrza. Trzeba było albo obniżyć zawieszenie albo zrobić atrapę wnętrza, tak aby nie można było spoglądać przez nadkola na przestrzał. Z dwojga trudnego wybrałem zrobienie atrapy wnętrza, choć w sumie bardziej adekwatnym określeniem jest blenda błotnikowa …

Zrobienie odpowiedniej atrapy zajęło mi trzy minuty. Mój stały i renomowany dostawca komponentów zamiennych czyli Grell i tym razem miał w swoim bogatym katalogu odpowiednią część dedykowaną matchboxowemu Chevroletowi. Żartuję oczywiście, ale odpowiednie przycięcie i sklejenie ramy jakieś „piwnej” ciężarówki grellowskiej pozwoliło na spreparowanie całkiem fajnej atrapy. Wciąż jednak wysokość zawieszenia nie dawało mi spokoju. Wiem jak się odbiera customa, który za wysoko „stoi” … jako jakiś taki nie do końca zrobiony. Gdyby auto miało zawieszenie to byłoby paradoksalnie łatwiej, bo robiłem już tego typu modyfikacje i zastosowanie podkładek dystansowych – bądź założenie tulei, która dodatkowo poprawia precyzję prowadzenia osi – zwykle jest wystarczające. W tym Vanie mieliśmy osie zaklepane na sztywno i dodatkowo jeszcze niewielki zapas w zakresie prześwitu nad ziemią.

Wkleiłem więc w oryginalne łoże osi po dwa druciki dystansowe (w jakże tuningowym zielonym kolorze), a dopiero na nich zamontowałem nowe osie. To dało obniżenie zawieszenie o jakiś 1-1,5 mm i zachowanie akceptowalnego choć ekstremalnie niewielkiego prześwitu pod metalowymi osłonami osi. Oczywiście jest to praca „na raz”, czyli trzeba to zrobić od razu za pierwszym razem, a to oznacza szereg prób. Wiedziałem, że będą problemy z zachowaniem symetrii wysokości zawieszenia między lewą a prawą stroną, ale liczyłem na to, że druciki dystansowe są na tyle elastyczne, że dają szanse na drobne korekty, pozostając przy tym wciąż w pozycji. I faktycznie tak się stało, drobne korekty pozwoliły postawić Chev’iego na czterech kołach z pełnym kontaktem z podłożem każdego z nich. Oczywiście pełna mobilność została zachowana (koła kręcą się swobodnie a autko ładnie się toczy), ale nad szpilką to ten vanik może nie przejechać. Po obniżeniu mógłbym zrezygnować z montażu atrapy wnętrza, ale jak już miałem, to szkoda byłoby ją porzucić. Wystarczyło nałożyć budę z zamontowanymi szybkami i oto mamy …

Skąd taki lakier? Są wakacje więc uznałem, że muszę zrobić porządek ze swoimi puszkami z lakierami, w których sporo miało coś tam na dnie. Zwykle nie jest to wystarczające na pełne lakierowanie, ale mogłoby się nadać na porządną jedną warstwę. Wiec przejrzałem swoje lakiery i wyszło, że mam dwa niebieskie, jeden jaśniejszy, drugi ciemniejszy. Oba w ilościach śladowych. Ale w sumie dało się nimi polakierować naszego bohatera i wyszło bardzo satysfakcjonująco. Niestety samo nadwozie miało delikatne wżery, które gdzieś tam czasami widać.

Satysfakcjonująca też była praca przy podwoziu z czystego metalu. Znajda bazarkowa nie rokowała w tym względzie najlepiej. Wydawało się, że pod warstwą patyny i jakiegoś rodzaju korozji znajdę mocno zniszczoną powierzchnię, ale wbrew pozorom dało się wszystko ładnie wyprowadzić na czysty, błyszczący metal. Proces renowacji części metalowych zawsze sprawia mi najwięcej przyjemności i faktycznie mnie odpręża. Czyszczenie i polerowanie to bardzo relaksująca aktywność.

Finalnie autko prezentuje się naprawdę świetnie. Nie jest jeszcze całkowicie zespolone, bo na razie testuję wytrzymałość spojenia podwozia, drucików dystansowych i samych osi. Jak nic się nie stanie przez tydzień to autko zostanie zamknięte. Zdjęcie nie oddaje tak do końca tego jak metalowy pas przedni i boczne wydechy prezentują się w tym autko. Jak biżuteria. Więc trochę się z tego zrobił taki „bling-bling style”. Boczne powierzchnie kusiły aby je czymś ozdobić, szczególnie że autko trafi w ręce mojego syna. Kusiło, żeby odlecieć …

Miała być Myszka Miki, mógł być Kaczor Donald, ale finalnie to ten mały nicpoń dostał miejsce na tylnych drzwiach. Skąd go mam? A znalazłem. A gdzie? A na śmietniku. Razem z kilkudziesięcioma innymi arkuszami kalkomanii paznokciowej, które ktoś (czy raczej ktosia) wyrzucił wraz z opakowaniem. Nie wiedziałem, że kalkomanie tego typu są tak dobrej jakości. Rysunek jest bardzo wyraźny, kolory żywe a sama naklejka docięta jak należy. Więc Minionek cieszy oko, wpisuje się w customowy styl i otwiera nowe perspektywy w zakresie wykańczania modyfikowanych autek. W salonach kosmetycznych.

Jedna myśl w temacie “Showroom – Chevy Van/Matchbox

Dodaj komentarz