Pan Samochodzik i wakacje …

Nie ma to jak clickbaitowy tytuł jawnie żerujący na nostalgii. No, ale czymże jest matchorette jeśli nie jednym wielkim hołdem dla przeszłości i tego jakie piętno na nas odcisnęła. Ostatnio trochę mniej było takich jawnie nostalgicznych nawiązań więc pora to naprawić. A że dodatkowo gdzieś kiedyś na ten blog może zbłądzi jakiś zagubiony fan prozy pana Nienackiego … no cóż, może przełoży się to na 25% wzrost zasięgu i zamiast czterech wiernych Czytelników będzie tu zaglądał jeszcze piąty. No dobrze żarty żartami, ale o co chodzi z tymi wakacjami pana Samochodzika? Jak zwykle jest to karkołomna kaskada skojarzeń …

Skończyły się wakacje, które w tym roku jakoś niespecjalnie mi się udały. Mówiąc wprost … nie odpocząłem, choć wydawało mi się, że to co mi potrzebne do wakacyjnego szczęścia zasadniczo mam. Ale miałem też jeszcze jedną rzecz. Projekt na głowie, który co prawda nie miał jakichś haniebnych deadline’ów, ale jednak tkwił w mózgu i jątrzył. I jeszcze niespecjalnie chyżo posuwał się do przodu. Usiadłem więc któregoś ostatniowakacyjnego dnia przy oknie w swoim „robotniczym” gabinecie, zerknąłem na architektoniczny wyrzut nieposkromionego ego vel centralny drogowskaz Wrocławia i zamyśliłem się nad swoimi młodzieńczymi wakacjami. Nie było wtedy projektów, ba … nie wiem czy ktokolwiek używał słowa „projekt” w znaczeniu innym jak sformalizowana koncepcja zbudowania czegoś. Człowiek mógł robić zasadniczo wszystko, w granicach tego, na co pozwalał mu socjalistyczny ustrój. Jedno kino, ze dwie biblioteki, dwa kanały telewizji i w cholerę czasu i budżet raczej kajzerkowy. Więc się rano zwykle spotykało z bohaterami Bahdaja lub Nienackiego, czy to w wersji filmowej czy też książkowej. A po południu wsiadało się na dwa kółka i jeździło „ode wsi dode wsi”. I następnego dnia to samo. „Podróż za jeden uśmiech”, „Delfin Um” albo „Pan Samochodzik”.

Pan Samochodzik już gościł na tym blogu, czy to z okazji Ferrari 410 Superamerica czy to z okazji amerykańskiego krążownika, którym Petersenowie wozili się po Polsce. Ale inspiracją do tego wpisu nie był ów Chevrolet Biscayne, rocznik 1961, a przyczepa kempingowa, którą holował. Bo przecież i ona była nie z tego świata. I tak oto mamy następną część serialu kempingowego, którego odcinki co jakiś czas pojawiają się na tym blogu. Bo jak wiadomo … niby nie zbieram, a mógłbym zlot miłośników caravaningu w skali resorakowej zorganizować bez żadnych kompleksów.

Chciałem zacząć tradycyjnie, od jakiegoś matchboxa. Ale mając ponad 200 wpisów na koncie już nie bardzo się tak da. Bo to co tradycyjne już dawno tutaj trafiło. Zestawiłem więc klasyczną superfastową Cortinę z 1982 roku, a przyczepą campingową bardzo dobrze udającą styl „superfastowy”, ale pochodzącą z roku 1999. Ford jest chyba ostatnim wydaniem (modelik oficjalnie pojawił się w ofercie w 1979 roku) z otwieranymi drzwiami, przez następne dwa lata wychodziła już tylko wersja „zamknięta” tej Cortiny. Mam taką na warsztacie i grzecznie czeka ona na swoją kolej w przedzierzgnięciu się w niegrzecznego customa. Ale w tym wpisie bardziej chodzi o akcesoria wakacyjne, zerknijmy na przyczepę …

Jak gdzieś pierwszy raz zobaczyłem tę przyczepę, to wiedziałem, że muszą ją mieć. To „musienie” jednoznacznie pokazuje, że mogę sobie wmawiać, że kempingów nie zbieram, ale fakty bezdyskusyjnie mówią coś innego. To przyczepa typu pop-up, czyli podnoszona/rozkładana na czas noclegu. Złożona nie stawia takiego oporu aerodynamicznego jak konwencjonalna przyczepa i dzięki temu może być ciągnięta przez trochę mniejsze auta. Mój egzemplarz to pierwsze wydanie z roku 2000, które udało mi się kupić z oryginalnym pudełkiem. Fandom Matchboxa twierdzi, że jest ona odwzorowana w skali 1:64. No czyli mniej więcej pasuje do Cortiny, która jest w skali 1:62.

Zajrzyjmy co do mojego kamperowego księstwa przybyło z Francji, czyli od Majorette. Za holownik służy fantastyczny Renault 16. To modelik pochodzący z tego pierwszego okresu samochodowej aktywności Majorette, gdy jeszcze nie wymyślili swojego ikonicznego rozwiązania w zakresie zawieszenia kół. Autko było w produkcji w latach 1968-1972. Egzemplarz który posiadam ma ciekawą historię, a raczej pewną nietypową przypadłość, z którą musiałem się zmierzyć i jakoś naprawić. Obecnie jest to już zrobione i patrząc na zdjęcie nie sposób się domyślić na czym polegała niedyspozycja tego autka. Ale to jest w zasadzie temat na osobny wpis, który pojawi się gdy R16 przejdzie pełną renowację.

Niemniej ciekawa jak holownik jest sama przyczepa. Jak ją zobaczyłem na jakimś bazarku to się zachwyciłem. Z wszystkich mażoretkowym przyczep ta jest bezsprzecznie najładniejsza, a na dodatek pochodzi dokładnie z tego samego okresu co R16. Dość intuicyjne było połączenie ich w zestaw. Przyczepa z zestawu to Sterckemen Lovely i wygląda, że jest to generacja z lat 1968-71. Pozostawało pytanie, czy faktycznie takie duety wyjeżdżały z fabryki. Oczywiście, że wyjeżdżały, ale jako pierwsze auto podpinano do niej Citroena DS. Niemniej do takiej przyczepy podpinany był także ciemnoszary R16. A co ciągnęła w takim razie Renówka w takim kolorze jak mój egzemplarz? A ciągnęła przyczepę z wyścigówką. No … w latach 1968-72 Majorette nie brało jeńców jeśli chodzi o rodzynki w katalogu. Czy w takim razie moje R16 dostanie ciemniejszy lakier aby bardziej przypominać zestaw fabryczny? Raczej nie, będzie po prostu srebrno-szare. I już zawsze będzie ciągnęło tę przyczepę, bo szczerze mówiąc nie mam chyba lepiej zestawionego zestawu caravaningowego niż to duo. To jest po prostu ideał.

Pozostańmy we Francji, choć autko pożyczymy z Włoch. Uwielbiam mażoretkowego Fiata 127, a już swój czerwony egzemplarz po prostu kocham. W katalogu Majorette od roku 1972, a wersja czerwona byłą sprzedawana w latach 1973-1975. Jak większość modelików francuskiego producenta z tamtego okresu posiada hak, ale jedyny zestaw w którym 127-ka robiła za holownik to był chyba ten z wyścigówką. To raczej niekoniecznie wakacyjny temat więc do czerwonej ślicznotki podpiąłem coś innego.

Zestawik ładny, ale widać, że fiacik trochę za duży. Czym więc oryginalnie ciągnięto tę łódkę? A Saabem Turbo i … Simcą 1100. Więc w sumie z każdym z tych aut jako holownikiem pozostawał problem zbyt bliskiego umocowania łodzi w stosunku do ciągnącego auta. Ale nie sądzę aby jakikolwiek 7-8 latek w latach 70-tych zawracał sobie głowę takimi niuansami. Podpinał przyczepę z łodzią pod cokolwiek z hakiem i gnał czym prędzej nad pobliski akwen, najczęściej gabarytami tożsamy z przeciętną kałużą. Jak wiadomo Francuzi z Majorette dali resorakowemu światu wiele przyczep, chyba najwięcej z wszystkim firm parających się tą działalnością. Zobaczmy następną …

Tę przyczepkę mam już od dłuższego czasu, została kupiona pomimo tego, że straciła oczko zaczepu. Czyż więc ten zestaw jest tylko statyczny i Toyota nie pociągnie swojej białej koleżanki? Ależ oczywiście, że pociągnie. Na szczęście dyszel przyczepy był tak zaprojektowany, że u jego szczytu, pomimo utraty zaczepu, wciąż było miejsce na wywiercenie nowego otworu. I tak właśnie zrobiłem, a przyczepa odzyskała swoją funkcjonalność. Bo urodę miała fabryczną.

Przyczepa ma absolutnie obłędną nazwę Digue Baronette GT i oryginalnie jeździła w parze z Peugeotem 504 lub z BMW CSI w ramach zestawu 340, ale występowała też solo. Ponoć w epoce (czyli na przełomie lat 60 i 70) był to bardzo popularny we Francji model przyczepy. Jej odwzorowanie jest kapitalne, a w środku, we wnętrzu na stole, stoją nawet talerze. Mój egzemplarz to generacja z lat 1973-74, co poznajemy po tym, że ma już koła nowego typu, ale wciąż na podwoziu zachowała nazwę modelu Baronette GT. I mimo, że Tercel to pełnokrwista Toyota z lat 80-tych, to jakoś całkiem dobrze pasuje do przyczepy z poprzedniej epoki. Przenieśmy się teraz znacznie bliżej …

Jako rasowy grellomaniak nie mogłem sobie odmówić przyjemności zaprezentowania enerdowskiej myśli technicznej w służbie caravaningu. Mając do dyspozycji jedynie auta z silnikami dwusuwowymi, o mocach wybitnie niewyczynowych, niemieccy inżynierowie musieli zmierzyć się z tym wyzwaniem. Po latach Grell odwzorował Trabanta 601 z niemieckim odpowiednikiem niewiadowskiej N-126, którym był Qek Junior, w rzeczywistości produkowany w latach 1974-1991. I ponoć miała mieścić 6 osób, ale nie jako noclegowania, a wygodne miejsce zjedzenia obiadu przy stole. Ten sam stół stawał się łóżkiem o wymiarach 1,8 metra na 1,8 metra. Dla ilu to osób pogrążonych w śnie? To zależy czy faktycznie będą spały.

Pomimo tego, że zestaw ma trochę zaburzone relacje i przyczepka jest troszeczkę za mała to i tak jest to drugi co do urody kempingowy duet tego wpisu. Długo na niego polowałem, bo wbrew pozorom grelle, szczególnie takie, to egzotyka która ma swoich fanów. Bardzo też mi się podoba niebieski ale matowy lakier trabanta. No i odwzorowany wzór felg.

Ale to nie koniec grellowych kamperów. Drugi z Trabantów ciągnie równie ciekawą przyczepę kempingową typu namiotowego. Ten wynalazek też miał odpowiednik niewiadowski ukrywający się pod pseudonimem GK 100. Niemiecka przyczepa nazywała się Campturist prawdopodobnie model CT 6-1. Spostrzegawczy pewnie zauważą, że pomimo iż ten Trabant i poprzedni niebieski to model 601, ale są pewne różnice.  Przede wszystkim mają inną atrapę chłodnicy, a dodatkowo niebieski ma dwa lusterka, a kremowy ma na tylnym zderzaku światło cofania i przeciwmgielne. Teoretycznie ten z literką S na atrapie chłodnicy jest starszy, ale to już jest wyrafinowana wiedza fanowska, a taką nie dysponuję.

Jak nie patrzeć zestaw jest bardzo zgrabny, ale nie aż tak jak ten niebieski. Widać pomiędzy nimi różnice w sposobie podpinania przyczepek, ale trzeba przyznać, że szczegółowość odwzorowania dyszla jest wysoka. Oczywiście obie grellowskie przyczepki są plastikowe, ale biorąc pod uwagę reklamowy charakter obu modeli oraz unikatowość samego odwzorowania w tej skali, nie można tego traktować jako wadę. Z grellowskiego uniwersum modeli brakuje mi jeszcze Wartburga z przyczepą kampingową, ale inną niż ta zestawiona z Trabantem. Polowanie trwa.

No i na koniec chyba największy rarytas, choć obiektywnie patrząc też i największy brzydal. Zestaw którego komponenty składowe wyprodukował francuski Norev. Mamy więc to co charakteryzowało modele Noreva z lat 80-tych, czyli pewną dość dosadną toporność. Ale jak się ją polubi, to już się człowiek od tych modeli nie może odkleić. Najpierw w moich zbiorach pojawiła się przyczepka, za sprawą jednego z czytelników, pana Przemka. Ale okazało się, że w odróżnieniu od Majorette gdzie praktycznie wszystko miało haki holownicze, tak u Noreva znalezienie holownika okazało się nie lada wyzwaniem. Przyjrzałem cały swój zbiór i nie trafiłem na nic z hakiem. Przyczepka więc czekała na swojego wybawcę.

A tym okazał się Citroen BX, na którego polowałem latami. Czy oryginalnie faktycznie taki zestaw wyjeżdżał z fabryki? Trudno powiedzieć, w Sieci znalazłem tylko jedno zdjęcie takiego czegoś (zestawione z białym BX-em) i nie można tego chyba traktować jako jednoznaczne potwierdzenie. Niestety Norev nie ma tak bogatej literatury fanowskiej jak Matchbox czy Majorette i znalezienie wiarygodnych informacji na temat jego katalogu i wariantów nie jest proste. Niemniej mój zestaw bardzo mnie cieszy, pomimo lekkiej dziwaczności, a może właśnie z powodu niej.

I tak oto mamy kolejny odcinek kamperowo-wakacyjnego serialu. A tak przy okazji zerknąłem sobie pobieżnie na „Pana Samochodzika i Templariuszy” w jego telewizyjnym wcieleniu. W młodości ciekawiły mnie jego przygody i auta jakie pojawiały się na ekranie. Teraz większą przyjemność sprawiły mi rozwiązania formalne (jak wizualizacja krzyżackich opowieści pana Tomasza, przyjmująca postać rycerzy mijanych na poboczu podczas podróży, czy odniesienia do innych polskich filmów), jak i patrzenie na światową urodę pani Ewy Szykulskiej. Ale ponoć Netflix majstruje nową wersję …

Dodaj komentarz