Chińszczyzna w ośmiu smakach … część 1

Co pewien czas jakiś wpis staje się „superprodukcją”, której czas przygotowania i zwykle też objętość znacząca wykracza poza standardowe rozmiary. Pozostając przy analogii filmowej dzisiejszy wpis ma gabaryty „Titanica”, a i pewnie koszt produkcji niewiele ustępuje hitowi Camerona. No ale jak się do projektu zatrudnia same gwiazdy, to i budżet trzeba planować nie z tej ziemi. Zebranie eksponatów do tego wpisu zebrało mi pewnie ze dwa lata, ale nie chciałem tego robić mechanicznie, a tak po prostu przy okazji. Zobaczmy wiec jaki jest finał tych zmagań.

Skala 1:64 rozpędziła się ostatnio do prędkości hipersonicznych. Liczba firm oferujących autka w tym rozmiarze już dawno przekroczyła dziesięć i wciąż rośnie. Jak zaczynała się moja przygoda ze standaryzowaną skalą 1:64 to producentów było niewielu, paru ze Wschodu, jak Tomica/Tomitec, Kyosho czy Konami, kilku z Ameryki jak Greenlight, Johnny Lightning czy M2. A znalezienie ich na polskim rynku czy portalach aukcyjnych było wielkim świętem. Teraz mamy do czynienia z ekspansją firmą chińskich, a dostępność modeli jest zdecydowanie lepsza, choć duża w tym zasługa znanego chińskiego portalu. Spróbujmy więc zestawić suto zastawiony stół z ośmioma daniami. Będzie to chińszczyzna w ośmiu smakach, w wydaniach premium. Ale jest pewne ale … To nie będzie obiektywne porównanie czy zebranie doświadczeń kolekcjonerskich. To będzie ekstremalnie subiektywny zestaw refleksji, podbity brakiem metodycznego profesjonalizmu, okraszony zupełnie niemaskowaną miłością do jednej z marek, doprawiony szczyptą złośliwości. Bo w sumie tytuł mógłby równie dobrze brzmieć „Jaka marka premium w skali 1:64 jest najlepsza i dlaczego Tomica TLV?”. Ale jest w tym pewien bardzo racjonalny zamysł. Przy takim nadmiarze firm i jednocześnie takim wywindowaniu cen nie można sobie pozwolić za bardzo na pełną reprezentatywność. Metodycznie powinienem mieć po 3-4 modele od każdego producenta, tak aby wykluczyć jego „wpadki” i „przypadkowe cymesy” i uśrednić jakoś jakość jego oferty … powinienem. Ale to jest segment premium, gdzie w zasadzie nie schodzi się poniżej 50 PLN za modelik, a większość oferowana jest w cenach powyżej 70 złotych, z tendencją do przekraczania „stówki” i to czasami drastycznie. Więc nie za bardzo można sobie pozwolić na rzetelne próbowanie, raczej chwyta się przypadkowy kęs i to on determinuje wrażenie odnoszące się do całości. Nieprofesjonalne? Oczywiście, ale zdecydowanie życiowe. Więc ten wpis Drodzy Czytelnicy odwzorowuje naszą kolekcjonerską rzeczywistość, zderzenie ciekawości i chęci poznania z twardą ekonomią i głębokością własnego portfela. Można oczywiście zdać się na cudze testy i opinie, ale to tak jak czytanie recenzji kulinarnych. Smak każdy ma inny, a i preferencje także. No to chwytamy pałeczki w palce i zaczynamy chińską ucztę …

Zacznijmy od oczywistości. Skoro i tak wiadomo co Autor uznaje za najlepsze, to nie ma sensu tego kamuflować. Niech Tomica z serii TLV ustawi poziom referencyjny do którego będzie się można odnosić. Każdy modelik będzie prezentowany według tego samego schematu analitycznego, tak by można było łatwiej czynić porównania. Pierwszym ujęciem jest zdjęcie autka z pudełkiem lub innym opakowaniem fabrycznym spełniającym jego funkcję, np. blister czy coś w tym stylu. Wiemy doskonale jakie kolekcjonerskie znaczenie ma zachowanie oryginalnego opakowania, czy wręcz pozostawienie modelu w stanie nieotwartym. Ale w tym porównaniu chodzi o walory estetyczne opakowań i sprawdzenie na ile uzupełniają modelik o dodatkowe doznania. W przypadku Tomicy mamy bardzo oldschoolowe podejście do opakowania, czyli kartonowe pudełeczko z realistycznym wizerunkiem autka (bliżej mu w sumie do grafiki niż do zdjęcia). Jak widać pomiędzy modelikiem, w tym przypadku jest to Nissan Gloria Wagon, a pudełkowym wizerunkiem nie ma żadnego rozdźwięku. Oczywiście autko nie jest umieszczone luzem w pudełku (jak np. praktykowane jest w tomicowej serii Premium, gdzie ochroną jest plastikowy woreczek), a spoczywa w dokładnie dopasowanej plastikowej wytłoczce, chroniącej wszystkie newralgiczne elementy auta (ten sposób zabezpieczania autek jest w przypadku modeli pudełkowanych raczej standardem).

Odwzorowany przez Tomicę Nissan to Gloria Wagon w wersji V20E GL, czyli z sześciocylindrowym silnikiem i standardem wyposażenia GL. Jest to siódma generacja tego auta, mająca oznaczenie Y30, która produkowana była w latach 1983-1987. W klasie premium zwykle nie trzeba się zastanawiać czy autko dobrze odwzorowuje proporcje rzeczywistego nadwozia. W przypadku Tomicy TLV nie zdarzają się w tym kontekście żadne odstępstwa (w tym momencie mogę sobie pozwolić na taką generalizację, bo modeli z tej serii mam w swojej kolekcji kilkadziesiąt). W zasadzie nie zdarzają się też braki czy niedociągnięcia w zakresie malowania szczegółów nadwozia i jego galanterii. Linie są precyzyjnie położone, a ich grubość jest taka jak powinna być.

Seria TLV to modele odwzorowujące auta z lat 50-60-tych XX wieku. Auta młodsze, czyli z lat 70-80-90-tych trafiają do serii TLV Neo. Jak duże to uniwersum modelowe? Biorąc pod uwagę wszystkie warianty kolorystyczne (a bywa że autko wychodzi w czterech wariantach, a i po latach może się pojawić w nowych barwach), to seria TLV liczy 840 modeli/wariantów (od stycznia 2004 do grudnia 2022). Seria Neo dokłada do tego 1230 modeli (w wariantach) wypuszczonych na rynek pomiędzy październikiem 2006 roku, a grudniem 2022. Zerknijmy jak to wygląda w jednym, wybranym roku.

W roku 2020 wydano 43 modele (z dedykowaną numeracją), a w ujęciu wariantów było ich 63, czyli część z autek wyszło w 2-3 wariantach kolorystycznych (np. trzy warianty Nissana GT-R 50th Anniversary). Jest z czego wybierać, ale trzeba pamiętać, że L w nazwie serii czyli Limited oznacza, że to co było to było i nie wróci. TLV/Neo to rzecz jasna głównie hołd złożony japońskiemu przemysłowi motoryzacyjnemu. Jeśli pojawiają się auta z innych zakątków świata, to zwykle wybór jest co najmniej nieoczywisty (jak np. Fiat Punto I czy Lancia Thema). Mam sporo doświadczeń z kolekcjonowaniem wydań z roku 2022, ale o tym napiszę w przyszłości. Wróćmy do przykładowego autka. Gloria dobrze pokazuje czym jest seria TLV. Precyzja plus solidność osadzona w kontrolowanej jakości. A przy tym zachowanie resorakowej frajdy, bo większość (ale nie wszystkie) modeliki z tej serii są resorowane. Ideał temperowany ceną. Pierwsze danie skonsumowane, co prawda korzeniami i sercem japońskie, ale wyprodukowane w Chinach. Przepłuczmy nasze kolekcjonerskie kubki smakowe i wędrujmy dalej.

I przechodzimy do marki, która w polskich realiach klasy 1:64 jest bardziej popularna niż Tomica i chyba można przyjąć, że jest liderem (choć nie wiem jak wygląda w zestawieniu z Greenlightem na przykład). To Mini GT, czyli marka z portfela firmy TrueScale Miniatures – TSM, założonej w 2006 roku w Hongkongu. Firma ma w ofercie modele w różnych skalach, zarówno 1:18, jak i 1:43, a w 2018 roku wkroczyła w świat 1:64. Przykładowym autkiem jest BMW M3 Alpina B6. Jak widać hołduje podobnej filozofii jak Tomica i pudełkuje swoje modele w kartonowe opakowania, dodatkowo ofoliowane. Projekt pudełka można uznać za bardzo udany, a zbieżność wizerunku z rzeczywistym modelem jest doskonała.

Odwzorowywane auto to nie jest tuningowa wersja BMW, a zgodnie z filozofią Alpiny samochód zbudowany jedynie na bazie E30, ale posiadający własny numer VIN i własną markę. Z sześciocylindrowego silnika wykrzesano 254 konie mechaniczne, co pozwalało „setkę” na liczniku zobaczyć w 6,6 sekundy. Zmajstrowano tego w latach 1987-1990 jedynie 62 sztuki. Wersja Mini GT ma malowanie kompletnie zgodne z oryginałem i trzeba przyznać, że robi wrażenie, szczególnie precyzja ozdobnych „szparunków”, choć to określenie nie do końca jest chyba adekwatne. Z racji tego, że posiadam jedynie dwa modele z firmy Mini GT to wszystkie uwagi jakościowe będą dotyczyć tylko tego prezentowanego egzemplarza. Proporcje i sposób odwzorowania jest oczywiście świetny. Ale nie jest idealnie.

Po pierwsze coś dziwnego zrobiono z szybami, które mają bardzo widoczny efekt „soczewkowania”, co powoduje bardzo duże zniekształcenia widoczności wnętrza (w bocznego punktu widzenia). Dziwny jest też sposób osadzenia bocznych szybek, tak jakby ich krawędź wystaje poza ramę okna. Wynika to z dość ciekawego sposobu osadzania okien, które nie są rodzajem szklanej „wanienki” wypełniającej wszystkie otwory okienne i przylegającej od wewnętrznej strony do ram okien, tak ja ma to miejsce w większości resoraków. W Alpinie każde okno jest osobno osadzone w ramie, ale szybki są zintegrowane z elementem poddachowym. Tym samym szybki wchodzą w otwory okienne i dlatego istnieje ryzyko, że wyjdą za bardzo, poza krawędź tego otworu.

Drugim mankamentem jest przednia oś, o dokładniej to lewe przednie koło, które ociera o rant nadkola. A dokładniej to ocierało, bo Mini GT to autka skręcane więc szybka inspekcja i zamiana miejscami osi przedniej z tylną skutecznie rozwiązało problem. Co było powodem? Nie rozstaw kół, jakby się mogło wydawać, bo ten na obu osiach jest taki sam, a niewspółosiowe osadzenie lewego koła. Odchylenie nie jest duże, ale przy tak szczelnie wypełnionym nadkolu okazało się wystarczające do ocierania. Tylne nadkola najwyraźniej było bardziej tolerancyjne i bez problemu koło w nim pracuje, choć autko ma oczywiście delikatne „bicie” na tylnej osi, widoczne podczas toczenia (autko delikatnie podskakuje). Ten mankament jest niestety częstą przypadłością autek z kołami mocowanymi na sztywno z osią. Przy kołach niezależnie pracujących na osi, tak jak ma to miejsce w zwykłych resorakach, tego typu niedomagania po prostu nie mają szans wystąpić (podobnie jak w Tomice TLV, która też ma koła luźno i niezależnie osadzone na osi).

Konstrukcyjnie modelik od Mini GT jest zrobiony klasycznie. Mamy tu odlewane nadwozie, z plastikowymi, dobrze odwzorowanymi kloszami świateł. Wnętrze czarne bez akcentów kolorystycznych. Podwozie metalowe, bardzo solidne i ciężkie, co zdecydowanie pozytywnie nastawia do tego autka.

Jaki jest zakres i przestrzeń modelowa katalogu Mini GT. Co do zakresu to nie mamy tutaj tak wyraźnego ukierunkowania geograficznego jak u Tomicy (Japonia … i sporadycznie coś innego). Wydaje się, że klucz doboru jest zupełnie inny, a mianowicie odwołujący się do nazwy serii. GT zobowiązuje, nawet jeśli nie odnosi się do klasycznego rozumienia GT, a bardziej do tego co kojarzy się choćby z serią gier Gran Turismo. Mamy więc w katalogu auta sportowe, zarówno w wersjach drogowych, jak i wyczynowych. Ciekawym wyjątkiem od tej zasady jest Land Rover Defender. W roku 2021 Mini GT wydało 121 wariantów kolorystycznych modeli, ale warto pamiętać, że w ramach danego wariantu mogą być dwie mutacje, z kierownicą po lewej i po prawej stronie. To ostatnie jest chyba jedną z najważniejszych cech modeli Mini GT. Co ciekawe jednym z pierwszych modeli wydanych przez Mini GT była Honda Civic Type R. I to jest drugi modelik firmy GT, który posiadam, wydany pod numerem katalogowym MGT00002, w pudełku ze starą szatą graficzną. Drugie danie okazało się bardzo smaczne, a drobne niedociągnięcia można wybaczyć. No to haust świeżego powietrza i patrzymy w kierunku … Ery.

Era to kolejny względny „świeżak” na firmamencie świata odlewanych modeli w skali 1:64. Firma ma siedzibę w Hongkongu i wypuszcza swoje modele od roku 2019. Firma pudełkuje swoje modeliki w standardzie obowiązującym w branży. Wizerunek z pudełka jest bardzo zbliżony do rzeczywistego modelu, co ponownie jest bardzo satysfakcjonujące. Warto jednak zaznaczyć, że nie jest to pudełko tak do końca reprezentatywne, bo pochodzi z serii specjalnej (ADVAN Livery), a nie podstawowej. W serii podstawowej pudełka są generalnie białe, a numer katalogowy jest mocno wyeksponowany. Jako przykładowe autko mamy podręcznikowego przedstawiciela JDM-u, czyli Hondę Integrę Type R DC2.

Era odwzorowała trzecią generację Hondy Integry (znanej również jako Acura) i to wersję japońską, która ma podłużne reflektory, a nie jak „amerykańska” Acura czy wersja europejska, które miały cztery okrągłe światła z przodu. Trzecia generacja pozostawała w produkcji w latach 1993-2001 i jest jedną z tych Hond, do których wzdycha przynajmniej połowa motoryzacyjnych freaków zainfekowanych wirusem JDM. Przyjrzyjmy się modelikowi Ery. Generalnie robi on bardzo przyzwoite wrażenie, choć z racji plastikowego podwozia nie jest ono wzmocnione solidnością (zaczynam pisać jak audiofile o sprzęcie grającym, brakuje jeszcze tylko wstawek o ziarnistości lakieru, równomiernym zestrojeniu zawieszenia i wyraźnie wyczuwalnej niespójności sonicznej w pracy układu napędowego odczuwalnej przy obrotach silnika pomiędzy 5570 a 5620 obrotów na minutę). Samo podwozie trochę trzeszczy, ale nie sprawia wrażenia lichego. Modelik nie ma oczywiście zawieszenia, ale koła są prowadzone bardzo precyzyjnie, a w ich rozstawie nie ma zbytecznych luzów.

Pora na kilka mniej typowych cech modelików Ery. Po pierwsze zdecydowana większość ma otwierany przynajmniej jeden z trzech elementów (drzwi, maska, klapa bagażnika). W przypadku Integry otwierane są drzwi i … maska silnika. A pod maską mamy pięknie odwzorowany silnik, z czerwoną pokrywą zaworów, tak jak w rzeczywistym aucie. Dlaczego na zdjęciu nie jest to pokazane. Bo Autor nie wiedział o tym, że maska jest otwierana, gdy robił zdjęcia. Uprzedzałem, że to nie będzie profesjonalny wpis. Spasowanie poszczególnych ruchomych elementów jest tak dobre, że trudno było to zauważyć. Po drugie Integra ma świetnie odwzorowane wnętrze, z czerwonymi kubełkowymi fotelami (z napisem Recaro) i czerwonym emblematem Hondy na kierownicy. Warto też zauważyć, że Era robi zwierciadła w bocznych lusterkach, czego nie robi Mini GT. Jako bonus w wydaniu ADVAN mamy jeszcze kierowczynię … ech, paskudne słowo więc zostańmy przy normalnym określeniu, panią kierującą pojazdem. Figurka jest plastikowa, nie jest jakoś specjalnie precyzyjne wykonana, ale bardzo podoba mi się jej postawa i to że trzyma w ręku kask.

A jak wygląda paleta modelowa Ery? Trudno o wyraźny klucz doboru, bo mamy i auta japońskie, jak Suzuki Jimny czy Nissan GT-R, ale są też auta europejskie, ale bezsprzecznie takie, które występują na kontynencie azjatyckim, jak np. VW Santana, Mercedes Vito, VW Caddy czy AMG G63, a także Audi A6. Paleta modelowa nie jest niestety jakoś specjalnie liczna, bo w sumie to co wymieniłem stanowi jest zasadniczą część. Miejmy nadzieję, że firma będzie ją rozwijać, bo to co pokazała w Integrze jest bardzo interesujące. W sumie to filozofia Ery jest zbliżona do tego co robi Tomica w swojej serii Premium, tylko Era robi to lepiej (trzyma skalę, lepsze wnętrza, gumowe opony), a jedyna rzecz którą może walczyć Premium Tomicy to zawieszenie.

I w tym momencie musimy przerwać tę naszą chińską ucztę. Materiał, jak widać, okazał się tak obszerny i ciekawy, że nie pozostaje nic innego jak zastosować rozwiązanie kinowe i za jakiś czas wypuścić część drugą, w której znajdzie się reszta aut i arcyciekawe podsumowanie. Ale nie będę jak twórcy „Matrixa” czy „Władcy pierścieni” kazał czekać do następnego roku. Część druga pojawi się w ciągu kilku dni. I będzie się działo …

Dodaj komentarz