Śpiąca Królewna czy Kopciuszek?

Jeśli chodzi o bajki czytane to ja tak z dzieciństwa głównie pamiętam jedną pozycję. I w sumie to chyba bardziej z formy niż z treści. Bo pamiętam okładkę, jej fakturę i to, że trzymanie jej w dłoniach było bardzo przyjemnym uczuciem (bo okładka była płócienna). To był zbiór bajek Słowian Zachodnich pod tytułem „Śpiewająca lipka”. Nie pamiętam żadnej z bajek tam umieszczonych, ale pamiętam że czytywałem to na okrągło, głównie leżąc w łóżku. Aż z ciekawości chyba kupię gdzieś tamto wydanie, prawdopodobnie pierwsze lub drugie, bo zbiór ten był jeszcze później wielokrotnie wznawiany. I raczej nie było w nim bajki ani o Kopciuszku, ani o Śpiącej Królewnie. A dzisiaj akurat takie skojarzenie popkulturowe jest kanwą tego wpisu. Kopciuszek, zabiedzona dziewczyna, zepchnięta na trzeci plan, czekająca na ten jeden moment, w którym rozbłyśnie i w którym książe dostrzeże w niej piękność. Śpiąca Królewna, pozbawiona świadomości i pasywnie czekająca na swojego księcia, który przywróci ją do życia i porwie w ramiona. Jak się zapewne Drodzy Czytelnicy domyślają w tej opowieści nie będę ani Kopciuszkiem ani Śpiącą Królewną. Tak, biorę fuchę księcia, będę odkrywał, przebudzał i przywracał. A może po prostu patrzył i widział potencjał. A więc … nie tak wcale dawno żył sobie Kopciuszek …

Kopciuszek na pierwszy rzut oka był bardzo przeciętny, lekko umorusany, gdzieś tam z małymi siniakami i w jakichś takich niestylowych butach. Na imię miał Corolla, z matki Toyoty i ojca Motor Maxa (choć może był to Mad Max). Po matce odziedziczył sylwetkę, po ojcu odwzorowanie, a nawet pewien rodzaj wyrafinowania. Ale wprawne oko dostrzeże, że i matka urodę dała nietrywialną, rzec by można japońską. Corolla o takich kształtach to dość nietypowa wersja, przy urodzeniu co prawda nazywała się E110, ale występowała tylko w Japonii. Bo w Europie znany jej siostrę, która była zupełnie inna z twarzy i z kuperka. Europejska wersja miała te słynne wyłupiaste, okrągłe reflektory, które kiedyś mi się absolutnie nie podobały, a potem wręcz przeciwnie. Dodatkowym smaczkiem jest to, że japońskie E110 ma kierownicę po lewej stronie, co może sugerować, że była by może eksportowana. Pytanie gdzie, bo w zasadzie każdy region świata miała dedykowaną wersję tej generacji Corolli i oprócz japońskiej i europejskiej były też wersje amerykańskie i południowo-azjatyckie. I wszystkie się między sobą różniły.

Skoro kluczowe dla historii Kopciuszka są buty, to zobaczmy co się stanie jeśli założymy mu nie robocze trepy, a obuwie casualowe, a następnie coś bardziej stylowego, a skończymy na białych adidasach. Dla czytelności narracji musimy niestety w tym momencie porzucić bajkową konwencję i wrócić do resorakowego języka. Fabryczne koła montowane przez Motor Maxa są wyjątkowo nieładne i kojarzą się z „chińskością” tej zdecydowanie gorszej jakości. Nie wiem skąd jest ten problem w tych drugoligowych firmach, jak Welly, Realtoy, czy właśnie Motor Max, że jakby specjalnie dobierały do swoich świetnych odlewów jak najbardziej szpecące koła. Choć z drugiej strony i w pierwszej lidze przecież bywało i bywa równie paskudnie. No dobrze, to niech nasz Kopciuszek zawita na salony, a dokładniej to w salonie oponiarskim i niech przymierzy wspomniane trzy komplety kół.

Wydanie casualowe, czyli powiedzmy codzienne, to koła od starego Matchboxa z serii Superfast. Były trochę pokiereszowane i trzeba było przywrócić je do stanu dobrego. Pierwotnie miały do niej trafić inne koła, ale mój syn jakoś tak majstrował przy tej Corolli i postawił ją na tych właśnie kołach i obaj uznaliśmy, że tak po prostu musi zostać. A że wzór jest też taki trochę tomicowy, to i w tym wydaniu motormaxowa Toyota prezentuje się oldschoolowo i klasycznie. Ten wariant powstał jakieś 1,5 roku temu. Wydanie bardziej eleganckie zmaterializowało się jakieś pół roku temu. I pierwotnie też miało być postawione na innych kołach, ale jak założyłem jej te czarne alufelgi, to wiedziałem, że już ich nie ściągnę. Wydanie sportowe … tak, dobrze się domyślacie … też miało być inne. To znów sprawka mojego syna, który wykorzystał to, że akurat pracowałem nad innym resorakiem i założył te białe, rajdowe, felgi. Pierwotnie chciałem, aby auto stało na czymś wręcz przeciwnym, na jak najbardziej zwykłych kołach z kołpakami. Jak zobaczyliśmy niebieską Corollę na białych felgach to trudno było wrócić do pierwotnej wizji. A jeszcze syn dorzucił: „Tato, nie możemy zmarnować takiego projektu”. I to się nazywa dobra argumentacja. Sprawdziłem tylko czy ta generacja i ten japoński wariant miał choć cień powodu ku temu aby zostawić mu ten sportowy wygląd. Miał. Najsłabszy wariant miał 88 koni, ale już mocniejsze miały 100, 115, a nawet 165. Wątpliwości rozwiane, nasz Kopciuszek może paradować w białych adidasach.

No dobrze, ale przecież wiadomo, że uroda przemija, a liczy się to co we wnętrzu. No to zobaczmy co Corolla ma w środku. I tu doskonale widać na czym polega jej kopciuszkowatość. Bo któż by podejrzewał, że w motormaxowym resoraku mamy tak świetne wnętrze. Nie dość, że bardzo ładne i szczegółowo odwzorowane, to jeszcze te boczki i kolor adekwatny do stylu auta. Wszystkie trzy Corolle (bo tak, mam ich trzy) były w dobrym albo plus dobrym stanie i nie miałem pokusy lakierowania nadwozi szczególnie, że kolor lakierów i jakość powłok są po prostu świetne. Ale wszystkie dostały solidny detailing. W czerwonych dodatkowo uzupełniłem dobre ubytki lakieru, szczególnie na lusterkach i w obrębie pasów przedniego i tylnego. Nie mam niestety takich możliwości w zakresie niebieskiego metalizowanego lakieru więc „sportowa” dostała czarne lusterka ze zwierciadłami.

Nasz Kopciuszek jest naprawdę zachwycający. Ale tak naprawdę niewiele musiałem dodawać. Baza zapewniona przez doskonały odlew i rewelacyjny lakier od początku zbudowała potencjał tego modelu. A że tak dobrze odwzorowywał zupełnie pospolite auto z lat 90-tych, tym lepiej. W dobie ogromnego rozwoju pasji customizacyjnej, jaki obserwujemy w ostatnich miesiącach, to właśnie takie auta pozwalają na robienie rzeczy nietypowych, intrygujących i po prostu własnych. 453 projekt modyfikacji jakiegoś Skyline’a, nawet jeśli bardzo ciekawy, to jednak pozostaje 453 projektem modyfikacji Skyline’a. Być może Czytelnicy pamiętają, że w ofercie Motor Maxa był jeszcze jeden model „zwyczajnej” Toyoty, czyli Camry (była jakiś czas temu na blogu po zmianie kół). I mam taką następną w warsztacie. Bo z tymi motormaxami to jest tak, że trudno przerwać. Każdy następny znaleziony egzemplarz zamiast martwić, że „kolejny”, cieszy bo „znów” można spotkać Kopciuszka i zamienić go w coś nieprzeciętnego. No dobrze, to chodźmy odczarować Śpiącą Królewnę.

Śpiąca Królewna również nie przechodziła jakiejś gruntownej przemiany, tu bardziej potrzebny był subtelny dotyk i rozbudzenie własnej wartości. Bo jak się pochodzi z rodziny Welly, to niestety trzeba się zmagać z łatką plebejusza. Nikt nie pamięta o historii rodu sięgającej końca lat 70-tych, choć ten nigdy do arystokracji nie należał. A i obecnie etykietka marki „marketowej” nie służy wizerunkowi. I znów całkowicie niesłusznie. Bo wystarczy zerknąć na zdjęcie przekrojowe i widać, że i odlew zacny, wnętrze szczegółowe, a i konstrukcja całkiem poprawna. I nawet te koła nie są takie złe. Naszą Śpiącą Królewną jest Audi A4 pochodzące z bieżącej oferty Welly, występujące obecnie chyba tylko w tym jednym, niebieskim, kolorze. Autko było nowe więc jego przelakierowywanie nie bardzo miało sens, szczególnie że fabryczny lakier dobrze koresponduje ze stylem modelu. We wnętrzu pojawiła się beżowa tapicerka, przy zachowaniu czarnej deski rozdzielczej. Dość ciekawą rzeczą jest uniesiona tylna kanapa, co sugeruje że być może istniały wersje z napędem typu pull back.

Auto dostało ogumione koła akcesoryjne, które dobrze pasują, choć wymagały obniżenia zawieszenia. Ale tak jak wspomniałem seryjne koła Welly w tym przypadku nie są wcale tragiczne. Dużo ciekawego dzieje się też na nadwoziu. Tak naprawdę to był to projekt testowy dla techniki malowania elementów nadwozia, które powinny być w kolorze czarnym. Pierwszy raz pokusiłem się o pomalowanie ramek okien, a także wypełnione zostały wloty w przednim zderzaku. Efekt jest bardzo dobry, ale wymaga pieruńskiej precyzji prowadzenia pisaka, której nie udało się w pełni uzyskać. Ale już podjąłem odpowiednie kroki i w końcu zakupiłem porządną lupę dermatologiczną z pełnym oświetleniem i pełnym zakresem regulacji ustawienia. Mam nadzieję, że następne projekty dzięki temu przeniosą się na wyższy poziom precyzji odwzorowania szczegółów.

Z tyłu autko dostało trochę inne klosze tylnych lamp. Fabrycznie są one po prostu czerwone. W wydaniu Śpiącej Królewny klosze nabrały pewnej przejrzystości i trójwymiarowości. Ta technika wymaga jeszcze trochę dopracowania, ale efekt jest bardzo przyjemny. Bardzo lubię linię nadwozia tej generacji A4, czyli w sumie pierwszej wprowadzonej na rynek i oznaczonej jako B5. Jest to jedno z tych aut pochodzących z lat 90-tych (pojawiło się w 1994 roku, wydanie Welly to wersja po liftingu w roku 1999), które nie zestarzało się i pomimo pewnych „krągłości” wciąż prezentuje się nowocześnie, a przy tym elegancko. I nie jest to też moje ostatnie słowo w modyfikowaniu tego modelika, chciałbym jedynie znaleźć wcześniejsze wydania, które wychodziły w pięknych, niebieskich metalizowanych kolorach, ale na bardziej „resorakowych” kołach. Przelakierowanie takiego nadwozia jest trochę bez sensu, bo straci się ładne, subtelne oznaczenia marki i modelu na tylnej części bagażnika.

Pozostaje więc wrócić do bajki i sklecić jakiś morał. Czy warto szukać pantofelków dla Kopciuszków? Czy warto przebudzać i poprawiać pewność siebie Śpiących Królewien? Oczywiście, że warto. Nie tylko po to, żeby mieć w kolekcjach ciekawe auta, ale też i po to aby ćwiczyć się w dostrzeganiu potencjału. I oczywiście nie chodzi tylko o resoraki.

PS
Co dzisiaj na deser? A taki sobie projekcik, który w sumie to nie jest jeszcze tak do końca zrobiony (np. szybki). Tym razem Lancer od Welly kupiony gdzieś na bazarku z utrąconym tylnym spojlerem (dostał nowy). W towarzystwie premiumowej Tomicy.

Dodaj komentarz