Japońska strucla czyli deser po chińsku …

Ha, który z Czytelników wiedział, że strucel to forma niepoprawna, a obowiązuje żeński rodzaj tego rzeczownika? Ja nie wiedziałem. A kto z Czytelników zna jakiś japoński deser, ewentualnie słodki przysmak? Tego też w zasadzie nie wiedziałem, bo jedyną słodką, japońska przekąską jaką jadłem, były paluszki Pocky. To jeszcze jedno pytanie z tej matchorettowej „Wielkiej gry”. Jaki jest narodowy deser niemiecki? Hmmm … i tu też się wyłożyłem, bo jedyne co mi przychodziło do głowy to apfelstrudel, a to jednak jest ciasto austriackie. No dobrze, ale po co mi te wszystkie cukiernicze dywagacje? I to jeszcze jakieś takie egzotyczne, jakbym nie mógł odwołać się do swojskiego sernika czy makowca. No nie mogłem, bo oto dzisiaj mamy uzupełnienie serii wpisów sprzed kilka miesięcy, pod wspólnym tytułem „Chińszczyzna w ośmiu smakach”. Był to obszerny przegląd współczesnej produkcji modeli w skali 1:64, których wspólną cechą był chiński rodowód. A skoro dołączyły jeszcze trzy ciekawe eksponaty, to i pora na deser po tamtym bardzo obfitym zestawie.

Pierwszy smakołyk w naszym deserze w zasadzie nie jest chiński. Raczej trudno aby takowym był, jeśli firma która go wypuściła nazywa się Hobby Japan. Więc w gruncie rzeczy mamy do czynienia z produktem japońskim wyprodukowanym w Chinach. Czym jest Hobby Japan? To coś na kształt domu wydawniczego zajmującego się artykułami kolekcjonerskimi i karcianymi grami RPG (np. wydało w takiej formie „Cyberpunka”) oraz wydawaniem czasopism i książek (w estetyce mangi, niekoniecznie tej najgrzeczniejszej), który sam się przedstawia jako kompleksowa firma hobbystyczna. Czyli odnosząc do naszych europejskich realiów jest to coś zbliżonego do Hachette czy też DeAgostini. Wątek modelarski jest reprezentowany przez kilka marek (linii produktowych), w tym m.in. HJ Modelers, Mark43 i interesującą nas serię HJ64. Oczywiście firma jako dom wydawniczy, zatrudniająca 150 pracowników nie zajmuje się ani opracowaniem ani produkcją sprzedawanych modeli i musi to zlecać komuś kompetentnemu. Ale nie będę dywagować komu, bo moje doświadczenia z tą firmą są jak na razie jednostkowe.

Eksplorując modele nowej dla nie mnie firmy staram się kierować kilkoma zasadami. Na „pierwszy kontakt” staram się wybrać modelik, który raczej znam i mam go jakoś tam opatrzony. Po drugie nie przepłacać, a raczej lokować się w dole cennika lub wykorzystywać nadarzające się okazje. Po trzecie sprawdzać w recenzjach jak modelik się prezentuje i jak jest skonstruowany. No to sprawdźmy czy w przypadku modelu HJ przestrzegałem tych zasad. Odwzorowany pojazd do Toyota AE86 Trueno, czyli bardziej klasycznie i youngtimerowo w klimacie JDM się chyba nie da (mam nadzieję, że nie mam wśród Czytelników zagorzałych fanów Skyline’ów). Czyli zasada zachowana. W przypadku HJ mamy do czynienia z dyskretnym customem, który ma karbonową maskę silnika. Kryterium nr dwa … cena. Jak u większości producentów modeli premium w skali 1:64 również u HJ mamy duże zróżnicowane cenowe, rozpięte między 60 a 150 zł i więcej (bez kosztów dostawy). Prezentowany modelik kosztował około 60 zł, czyli druga zasada również zaliczona. A co z trzecią? No niestety tu odpuściłem i jak to zwykle bywa trochę się to zemściło.

Modelik jak widać jest bardzo widowiskowy i wyjątkowo fotogeniczny. Ogromna w tym zasługa takiego a nie innego malowania, gdzie czarne wstawki i dodatki bardzo mocno podkreślają detale nadwozia. Proszę zwrócić uwagę jak dobrze to autko prezentuje się w witrynce w jakiej jest sprzedawane. Biała podstawka do której modelik jest przykręcony doskonale podkreśla jego urodę. Bo z urody to bardzo atrakcyjny modelik. Pięknie odwzorowany i ładnie zniuansowany (np. lusterka z wprawionymi zwierciadłami, zachowana faktura karbonu na masce).

Fantastyczne są oba pasy. W przednim zachwycają światła przeciwmgielne podwieszone pod zderzakiem, w tylnym … w zasadzie wszystko. Szczegółowo zróżnicowane klosze tylnych świateł, wszystkie nadruki no i srebrny wydech. Poskładane wszystko jak trzeba, bez żadnych zgrzytów montażowych. Wygląda więc, że mamy naprawdę świetne autko, w którym relacja jakości do ceny jest doskonała. No prawie …

Już się pewnie Szanowni Czytelnicy domyślają, w czym jest problem. Niespełnienie trzeciej zasady i oto skutki. Piękne autko, ale jednak statua (tu słowo użyte oczywiście w znaczeniu pozasłownikowym, jako określenie autka niemobilnego). Nie sprawdziłem, czy Hobby Japan robi autka z toczącymi się kołami, czy też nie. Nie wiem jak to wygląda w całym ich asortymencie, ale Trueno nigdzie nie odjedzie. I pocieszeniem nie jest nawet przekręcane podwozie, bo sposób osadzenia kół w podwoziu nie pozwala na wprawienie autka w ruch jakimkolwiek sposobem. Te srebrne trzpienie przy felgach, które widać od strony podwozia, de facto unieruchamiają koła i tyle. Więc pierwsze danie z naszego deseru ewidentnie ma słodko-gorzki smak. Jeśli komuś nie przeszkadza brak mobilności to modelik będzie bardzo satysfakcjonujący. Jeśli jednak wolimy „kręcenie się”, to produkty Hobby Japan należy oglądać tylko w Internecie. Pora na drugi smakołyk.

Opakowanie jak widać dość charakterystyczne. Z jednej strony ekskluzywna gąbka w której spoczywa modelik, a drugiej dość mało stylowy projekt graficzny. I nie mówię tutaj o rysowanej ilustracji, a o liternictwie napisów. Ale całość ma swój specyficzny klimat i rys oryginalności. Tym razem mamy do czynienia z chińską firmą JKM (czasami używają też nazwy JackieKim). Nie da się na razie powiedzieć niczego konkretnego o tym producencie, oprócz tego, że produkuje modele w różnych skalach, przede wszystkim w 1:32 i 1:64, ale nie jestem do końca przekonany czy w ich przypadku słowo „model” jest zasadne, ale po kolei.

Najpierw sprawdźmy nasz zestaw zasad. Odwzorowywany modelik to Mazda 6 pierwszej generacji, czyli autko, które nie ma zbyt wielu interpretacji w skali 1:64. Czyli zasada niespełniona, ale złamana z premedytacją, bo właśnie ta względna unikalność odwzorowania była tutaj kluczowa. Jeśli chodzi o cenę to absolutnie zgodnie z regułą, czyli 25 zł (bez kosztów dostawy) i najtańszy modelik z oferty JKM, która w zasadzie jest budżetowa, bo najdroższe autka kosztują około 50-60 zł. Co do zasady trzeciej to wiedziałem, że modelik jest mobilny.

Wszystkie modele JKM w skali 1:64 na zdjęciach udostępnianych przez sprzedawców wyglądają jakoś tak „dziwnie”. Ma się wrażenie, że odwzorowanie jest trochę zbyt „chińskie” i to nie jest komplement. Chodzi zarówno o precyzję odwzorowania, jak i ogólną jakość, która już na zdjęciach nie poraża. I co gorsze nie jest to wyjątek czy epizod tylko standard. Najlepszym przykładem są szybki. Proszę zerknąć na zdjęcia i popatrzeć co się dzieje z przednią lewą szybą. Jest tam wyraźna skaza odlewu, powodująca totalne zniekształcenia widoku wnętrza. Zasadniczo w tym modeliku nie da się zobaczyć wnętrza patrząc z boku. I tak jak napisałem, nie jest to przypadłość mojego egzemplarza, tylko całej serii. Sprawdziłem to zarówno na zdjęciach dostawców, jak i w filmikach udostępnionych na YT. Praktycznie każdy egzemplarz ma szybki ekstremalnie zniekształcające obraz.

Pas przedni i tylny nie są tragiczne, ale widać, że precyzja to nie jest priorytet firmy JKM (co dobrze widać na czerwonych odbłyśnikach w tylnym zderzaku). I proszę mi wybaczyć liczbę paprochów na modeliku, ale został on wyjęty z pudełka pierwszy raz do sesji zdjęciowej i już był taki ufaflany (takiego słowa chyba nie ma w języku polskim). Mogłem to oczywiście wyczyścić, ale uznałem, że to też jest sygnał pokazujący podejście firmy JKM do własnych produktów i do klienta. Po co takie wystawne pudełka, skoro modelik jest po prostu brudny. No ale może to nie jest ich wina, a autko się zabrudziło gdzieś w trakcie procesu logistycznego.

No to jeszcze zerknijmy na spód. I tu niespodzianka, bo to chyba najlepsza strona tego autka. Podwozie jest metalowe, coś tam odwzorowuje, jest przykręcane, a modelik nie jest resorowany, choć w pierwszej chwili może sprawiać takie wrażenie, ale to tylko efekt uginania się jakiegoś elementu konstrukcyjnego. Niestety nie udało mi się zajrzeć do środka, bo co prawda podwozie jest skręcane, ale nie dało się otworzyć w cywilizowany sposób. Niestety mobilność autka jest jedynie dostateczna. Jeździ ale nieeuforycznie, bo koła gdzieś tam o coś ocierają. Ja bym tu widział mocne inspirowanie się Tomicą TLV, co jest jak wiadomo bardzo zacnym wzorcem, ale w wydaniu bardzo słabym. Podsumowując, mamy do czynienia z bardzo ciekawym pierwowzorem, czyli Mazdą 6, która nie miała szczęścia do satysfakcjonującego odwzorowania. Autko jest po prostu zrobione niechlujnie, choć jak widać potencjał był. I to jest to co mnie zawsze irytuje. Do tego żeby to był poprawny modelik brakło w zasadzie tylko jednego. Odpowiedniego podejścia do kwestii jakości. Być może rozwiązaniem tej zagadki jest dziwny producent wykonawczy, czyli Dongguan Hongzhi Hardware Electronics Co. Zdecydowanie gorzka część naszego deseru.

Po tym lekko traumatycznym doznaniu chyba pora zafundować sobie prawdziwą ucztę. Niemiecką, bo tytuł musi mieć jakieś uzasadnienie, choćby pokręcone. Jak strucla. Co prawda ponoć najbardziej znana jest drezdeńska, ale my skosztujemy stuttgarckiej. A jak Stuttgart to tylko jedna marka może się tu pojawić … Mercedes-Benz. Jakby człowiek nie uciekał od stereotypów i skojarzeń motoryzacyjnych, to i tak na końcu jest Mercedes. Ale ten stary, klasycznie mercedesowski. Taki jak W126 właśnie, czyli druga generacja klasy S. Auto weszło na rynek w 1979 roku, a III generacją (W140) zostało zastąpione dopiero w 1991 roku. Więc zasadniczo jest to samochód z lat 80-tych, ale dość trudno jest się w nim tego dopatrzeć (w mniejszych Mercedesach z tamtego okresu znacznie bardziej widać ejtisowość). Ale tak to właśnie miało być zrobione, aby model oderwać od czasów mu współczesnych, czyniąc go ponadczasowym.

Prezentowany model odwzorowuje wersję 560SEL, czyli wariant przedłużony, po faceliftingu w 1985 roku, z silnikiem który miewał od 240 do 300 koni. Z ciekawych rzeczy, które wprowadzono w tej generacji klasy S były między innymi lampki w dolnych krawędziach drzwi oświetlające podłoże na które stawiało się stopy przy wychodzeniu z auta, a także elektrycznie sterowane fotele, gdzie regulację rozwiązano przyciskami, których kształt odpowiadał częściom fotela, którymi one sterowały. Skoro to tak świetne auto to czemu uznałem, że dobrze będzie je zaprezentować na lawecie? Bo to nie laweta drogowa, tylko inwestycyjna, nie przewozi pojazdu tylko aktywo inwestycyjne.

Co tu dużo mówić, nawet mnie zdecydowanego sympatyka aut kombi i minivanów, rusza taka klasyczna, trzypudełkowa bryła nadwozia. I jak zwykle niespecjalnie mnie interesuje to jak się jedzie na tylnych siedzeniach (poza autami, które sam użytkuje lub zamierzam kupić), tak tu na nich usiadłbym w pierwszej kolejności. I musiałbym być w koszuli i eleganckich butach, bo nie można bezcześcić ponadczasowego stylu. Tak jak z wielkim szacunkiem do odwzorowania tego auta podszedł wydawca tego modelu czyli firma Master. I znów jest problem z kim mamy do czynienia. Na dodatek tak mało charakterystyczna jak „Master” nie sprzyja poszukiwaniom. Przejdźmy więc do samego modelu bo jest na co popatrzeć.

No i już tradycyjnie sprawdźmy nasz kanon zasad. Czy mamy do czynienia z autem popularnym i łatwym do ocenienia w kategoriach jakości odwzorowania? Jak najbardziej. Czy cena zakupu oscylowała w dolnych partiach cennika firmy? No nie do końca, ceny modeli firmy Master zaczynają się gdzieś w okolicach 60 zł i dolatują powyżej 120 (bez kosztów dostawy). W przypadku tego modelu Mercedesa ceny oscylują w okolicach 100-120 zł, a mój egzemplarz kosztował 100,40 zł (razem z kosztem dostawy, ale wycisnąłem ile się da z programów rabatowych). Czy sprawdzałem recenzje przed zakupem? Nie do końca, obejrzałem prezentację bez komentarza, ale z wyraźnym pokazaniem tego czy modelik się toczy. Toczył się.

Co do odwzorowania to mamy tu po prostu pełnokrwistego przedstawiciela klasy Premium. Modelik w realu wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciach. Do mnie wyjątkowo trafił kolor. Autko występuje w kilku lakierach i pierwotnie myślałem o niebieskim lub ewentualnie miedzianym, ale jak znalazłem zielonego to nie wahałem się już ani chwili. Biorąc pod uwagę, że równie świetny Mercedes R107 wydany przez GFCC i opisany w trzeciej części „Chińszczyzny w ośmiu smakach” też jest zielony, to ewidentnie wychodzi, że dla mnie klasyczny Mercedes musi by zielony. I nie mam tu na myśli współczesnych trendów ekologicznych.

W środku jest rzecz jasna równie spektakularnie jak na zewnątrz, czyli mamy dwukolorową tapicerkę, ze wstawkami imitującymi okładzinę drewnianą. Wyjątkowo pięknym detalem są zewnętrzne lusterka, która mają chromowane obudowy i osadzone w nich prawdziwe zwierciadła. W R107 od GFCC kilka rzeczy się otwiera. Czy żałuję, że masterowy W126 nie ma unoszonej maski silnika? No oczywiście, że trochę żałuję, ale w gruncie rzeczy nie oczekuję „otwierania” od modeli premium. Jak jest to mamy fajny bonus, jak nie ma … da się przeżyć.

Jak widać od strony spodu też jest na bogato. Podwozie metalowe, przykręcane, a i odwzorowanych szczegółów całkiem sporo. Autko nie jest resorowane, ale jest w pełni mobilne i nic nigdzie nie ociera. Swoją drogą Master wypuścił też ten model w wersji custom na wielkich alufelgach i z obniżonym zawieszeniem. Nie mam pojęcia czy ta wersja się toczy. Jest tez dość ciekawe wydanie sportowe … tak, tak … 560 w wersji wyczynowej. No ale kto bogatemu zabroni. Firma Master wypuszcza sporo ciekawych modeli, w tym bardzo interesujące Land Rovery, a w zapowiedziach jest VW T3, a prezentowany Mercedes dość jednoznacznie pokazuje, że należy uznać ją za poważnego gracza na rynku modeli premium w skali 1:64.

Dotarliśmy do końca naszego japońsko-niemieckiego deseru. Jeszcze tylko pytanie do Drogich Czytelników: „Którą bramkę wybieracie?”. Takie jeszcze jedno skojarzenie teleturniejowe. Chyba nawet wiemy, który z prezentowanych modeli wziął na siebie rolę Zonka. Tak swoją drogą to oglądając sporadycznie ten program jakoś nigdy nie wpadłem, że Zonk to nazwa maskotki, która pełniła tam funkcję rekwizytu, zawsze myślałem że to jakieś nieznane mi określenie porażki lub czegoś nieprzyjemnego. A potem się okazało, że nazwa weszła do potocznego języka właśnie w takim znaczeniu, co mnie utwierdziło w przekonaniu, że tak właśnie jest. O tym, że Zonk to nazwa własna dowiedziałem się w zasadzie dopiero przygotowując ten wpis. Trochę słaby ze mnie popkulturożerca …

PS
Ale, zaraz, zaraz … były cztery bramki, a deser składał się z trzech pozycji. No przecież coś musiałem zostawić jako bonus i zapowiedź jakiegoś przyszłego wpisu. W bramce nr 1 ukrywał się fantastyczny Nissan Cima, wydany przez Tomicę w serii TLV. Razem z Mercedesem prezentują się wręcz wykwintnie. Taki deser w wytrawnym stylu.

3 myśli w temacie “Japońska strucla czyli deser po chińsku …

  1. Niestety nie czytałem wcześniejszego wpisu o chińszczyźnie, ale nadrobię oczywista to niedopatrzenie. Brakowało mi takiego chociaż po trosze uporządkowanego wpisu o chińskich producentach. Twoja słodyczowa analogia pozwala mi na stwierdzenie, że W 126 jest dla mnie jakimś z pewnością słodkim przedmiotem pożądania. Nie znam japońskich czy chińskich słodyczy, ale jeśli miałbym wynieść ten model na smakowe wyżyny to porównałbym go do śliwki w czekoladzie. Nie mam czasu na kontemplację Internetu w poszukiwaniu wszystkich dalekowschodnich producentów, ale zaczynam się im przyglądać. Dobre wskazówki i „organoleptyczna” ocena dokonań tychże pozwala mi oszczędzić nie tylko czas, ale i uniknąć rozczarowań (Hobby Japan). Chociaż… W tym ostatnim przypadku pozostawię prawdopodobnie obie Toyoty Landcruiser w gablotkach, kosztowałoby mnie to zbyt dużo, gdybym nie mógł ich potoczyć po stole. Szczęściem jeszczem ich nie rozpakował.

    Polubienie

    1. Wpisy o chińszczyźnie to tryptyk, ukazywały się w listopadzie i grudniu 2022. Deser jest zwieńczeniem tego wątku. Oczywiście nie wyczerpuje to tematu, ale z racji tego, że idzie drugi rok projektu 2×12, to i nie da się finansowo podołać wszystkiemu. Ale niedługo pojawi się myślę, że ciekawy wpis na temat jednego z czarnych koni, który się ostatnio rozpędził i zrobił kilka ciekawych i nieoczywistych rzeczy.

      Polubienie

Dodaj komentarz