Dzień łowcy …

lowca_matchorette07

7:45 … niedziela, pora wstawać … dzisiaj polowanie. Zerkam przez okno na świat, a właściwie na pogodę. Dobra, nawet bardzo dobra, nie pada, a i chyba upału nie będzie. Ubieram się szybko, pamiętając aby nie było za ładnie. Obowiązkowe długie spodnie, bo czasami zdarza się klęknąć. Treściwe śniadanie, najlepiej jajecznica albo parówki, bo jednak trzeba pamiętać, że upolowanych rzeczy nie da się zjeść, a i czasu na dojadanie może nie być. Sprawdzam plecak na łupy, sprawdzam rękawiczki, czapka na głowę i w drogę. Dwadzieścia kilka minut jazdy i jestem. Teren łowów, znam tu każdy kamyk, ale to nie pod kamieniami ukrywają się poszukiwane dobra. Zapinam wszystkie kieszenie, rękawiczek na razie nie wkładam i tak wyglądam zbyt łowczo. Ruszam …

Pchli targ, bazar, targ staroci … kilka hektarów placu, po którym będę myszkował. Trzymam się rutyny, wypracowanej marszruty. Ta jest już zoptymalizowana doświadczeniem i potwierdzona sukcesami. Parę razy próbowałem zmieniać trasę, ale nie działało to za dobrze. Raz nawet próbowałem iść w przeciwną stronę, ale to tak jak po znanej trasie w „Need for speed” jechać w trybie odwróconym, niby to samo, a wszystko inaczej. Więc nie eksperymentuję i zaczynam eksplorację. Standardowo zaczynam od handlarza przywożącego rzeczy z Holandii. Rzadko bo rzadko, ale miewał świetne rzeczy, a ja świetne trofea. Jego zawsze sprawdzam na początku. Dzisiaj niestety ani złamanego kółka, ruszam dalej. Na terenach nizinnych (środek placu) niestety totalna posucha, ruszam wiec w góry, czyli lekko wzniesione tereny przy ogrodzeniu. To terytorium zawodowych handlarzy, przynajmniej połowa to stali rezydenci. Tu resorak może być ukryty gdziekolwiek. Czasami jest to pudło, czasami koszyk, a czasami doniczka. Często występują stadami. Zbaczam z alejki i wchodzę na teren „tej co ma wszystko”. Kilkadziesiąt metrów kwadratowych, podzielonych na sektory, w których leżą mniej więcej posegregowane rzeczy na sprzedaż. Niestety, a może „stety”, nigdy nie ma tutaj sektora resorakowego, czy zabawkowego. Pora zacząć węszyć … I już po chwili w jakimś wiklinowym koszyku znalazło się trochę żelastwa. Nie mam czasu wkładać rękawiczek. Przeglądam i po selekcji zostaje tylko on. Ale za to ciekawy …

lowca_matchorette01

Aston Martin wydany przez Corgi w drugiej połowie lat 70-tych, w serii bondowskiej. Upaćkany na niebiesko, ale ze sprawnym mechanizmem wyrzutu fotela pasażera. Uznaję, ze jest godny uwagi, a zabrudzenia nie wydają się trwałe (co jak widać na zdjęciu po prawej stronie okazało się prawdą i zmywacz do farb akrylowych poradził sobie z tym bez problemu). 5 zł za tego wysłużonego poddanego Jej Królewskiej Mości, to może nie jest superokazja, jednak zawartość fajności w tym autku jest tak duża, że nawet nie zamierzam się targować. Szczególnie, że z „tą co ma wszystko” targowanie się nie jest przyjemne. Pora ruszać dalej.

Idę głównym traktem, starając się obserwować sprzedawców i wyłapywać charakterystyczne miejsca. Kupujących jest sporo, ale nie ma jeszcze tłoku. Przy ekspozycjach pudłowych nie ma za bardzo czasu na przeglądanie wszystkiego, trzeba więc zajrzeć do losowo wybranych kartonów i ocenić wiek sprzedawanych rzeczy i profil oferty. Jeśli są gdzieś zabawki, warto się zatrzymać, jeśli rzeczy są z lat 70-80 to też warto sprawdzić.  Ale dzisiaj nie ma takiej potrzeby. Wracam na główną ścieżkę i wzrok mój pada na ciąg stolików oddalonych jakieś 10-12 metrów, lekko odsuniętych od drogi. Na rogu jednego z nich stoją … i już wiem, że to będzie udana niedziela. Nabieram powietrza i przyspieszam, zwierzyna nie będzie czekać. Jeszcze dwa metry, jeden … no to chyba ustrzelimy „dyszkę”, no przynajmniej ósemkę. Na stole stała tylko zanęta złożona z kilku autek, reszta czekała w reklamówce. Superfasty, regulary, Speed Kings, stare Corgi, … W głowie jedno pytanie: „czy sprzedający wie co sprzedaje?”. Nie ma co rozmyślać, pytam o cenę … „a to panie wszystko po 5 zł”. No i dylemat z głowy, sprzedawca albo nie wie albo jest mu to kompletnie obojętne. On chce po prostu to sprzedać, a ja chcę po prostu to kupić. Nie wszystko, choć kusi, ale to co fajne albo szalone …

lowca_matchorette02

Zacznijmy od czegoś większego, czyli od matchboxów z serii Speed Kings. W reklamówce znalazłem tę pomarańczowo-rudą Lamborghini Miurę i mimo, że mam już jedną (tę po prawej), to nawet przez moment się nie zawahałem. Po prostu lubię to jak aksamitnie jeżdzą te duże superfasty. A że i stan ognistej, prawie 50-letniej Miury był całkiem dobry, to i trafiła do mojego plecaka. A chwilę potem wpadły tam te dwa szalone pojazdy, czyli do wielkości dodajemy odrobinę adrenaliny.

lowca_matchorette05

Gdybym, jako mały chłopak z niewielkiego polskiego miasteczka, zetknął się z tymi cudakami, to byłbym ciężko zdziwiony, że ktoś chce marnować tyle metalu na takie kuriozalne monstra. Zresztą co tu dużo mówić, jakbym się z nimi zetknął parę lat temu, przed rozpoczęciem zabawy w matchorette, to też nie wzbudziłyby mojego zainteresowania. Absolutnie żadnego. Ale jak widać małe metalowe autka mają sporą moc (a te już szczególnie), skoro były w stanie zmienić mój stosunek do dragsterów. Oczywiście wciąż nie traktuję ich poważnie, co zresztą byłoby chyba zaprzeczeniem idei dla której powstały. To auta do zabawy. Zarówno w realu, jak i w wersji mini. A jak jeszcze mają jakieś dodatkowe wynalazki, jak nasi bohaterowie …

lowca_matchorette06

Po lewej dragster zbudowany przez Corgi na bazie Forda Capri. Jest to seria Whizzwheels, w której ponoć pozostawał on tylko w latach 1972-73. Dość zabawne jest to, że akurat Capri dostąpił zaszczytu bycia bazą do zrobienia dragstera. Było to dla mnie tak absurdalne, że jak kiedyś na aukcji spotkałem tego resoraka bez nadwozia, jedynie podwozie i silnik, z adnotacją że jest to Ford Capri, to uznałem to za błąd. A tu proszę, żaden błąd. Istniał i jak się okazało był bardzo fajny. Jego sąsiadem jest duży matchbox, również wydany w 1972 roku, co ciekawe bez nazwy na podwoziu, identyfikowany napisem z naklejki – Milligans Mill. To co mnie najbardziej zachwyciło w tych dragsterach to ich stan zachowania. To że w obu przetrwał sprawny i niepołamany stelaż podtrzymujący uniesione nadwozie dowodzi dużej dbałości o te zabawki. Co prawda Speed Kings ma małe problemy z przednią osią, ale to pomijalny szczegół. Pozostańmy przy amerykańskiej motoryzacji, w której dragstery stanowią specyficzną niszę.

lowca_matchorette04

Matchboxowy Mercury Cougar. Jednego już miałem, tego po prawej, na schyłkowych regularach. Uznałem go nawet za jednego z najlepszych matchboxów. Gdy w reklamówce zobaczyłem wersję na wąskich superfastach, to aż cmoknąłem z zachwytu, mimo że jego stan zachowania jest ciut gorszy niż wersji regularnej. Ta weszła do oferty w 1968 roku, a dwa lata potem poddano ją konwersji do superfasta. Obie wersje delikatnie różnią się kolorem, superfast jest bardziej złotawy, a regular bardziej limonkowy. Ciekawostką jest również i to, że „szybkokółkowiec” jest rzadszy, gdyż pozostawał w ofercie jedynie przez rok i został zastąpiony kolejną konwersją, tym razem do … dragstera. Muszę dokładniej rozpoznać temat matchboxowej ofensywy dragsterowej. Może to był element strategii podbijania Stanów, ale może coś innego.

lowca_matchorette03

Ooo … czyżby znowu bliźnięta, tylko tym razem jednojajowe? No w zasadzie tak. Mercedes po prawej gościł już na tym blogu. Ten po lewej to następny „reklamówkowiec”. Trochę mnie ten modelik od Schuco zaskoczył w tym zestawie. No ale widać mam szczęście na tym targu akurat do tego modelu Mercedesa (wcześniej w równie ciekawych okolicznościach znalazłem niebieskiego). Z tej zielonej dwójki trudno powiedzieć, który jest w lepszym stanie. Ten „nowy” ma lepiej zachowane nadwozie, ale osie w gorszej kondycji. W sumie bez większego problemu dałoby się z tych dwóch złożyć egzemplarz bardzo przyzwoity (modeliki Schuco nie są nitowane), ale nie zrobię tego, bo ich stan całkowicie mnie satysfakcjonuje. A po co mi dwa? Co to za pytanie … żadnego Schuco nie skazuje się na bezdomność.

Pora iść dalej. Ale zaraz, to tylko 5 resoraków, a miał być taki dobry połów. I był, ale pozostałe 7 modelików trafi na bloga w odpowiednich momentach. W sumie od miłego pana kupiłem 12 autek (i nie były to wszystkie które miał), za co zapłaciłem okrągłe 50 zł, co daje niezmiernie miłą średnią … 4,17 zł za sztukę. I praktycznie zerowe koszty dostawy.

Ruszyłem dalej, bo nie przeszedłem jeszcze nawet połowy standardowej trasy. Zatrzymałem się przy jakimś stoisku i coś tam oglądałem … nagle kątem oka zobaczyłem jego. Mam „czyściciela” na ogonie. No może nie dosłownie, ale idzie za mną. Czyściciel to ktoś taki jak ja, który wyłapuje okazje i jak znajduje coś ciekawego, to nie waha się nawet sekundy. Skąd wiem, że to „czyściciel”? W ręku niósł te resoraki, które ja 2-3 minuty wcześniej zostawiłem u pana w reklamówce. On je kupił wszystkie. I dlatego trzeba obserwować kto i co kupuje i odpowiednio reagować. Momentalnie przyspieszyłem i uciekłem do przodu, omijając kilka nierokujących stoisk. Trochę mnie to zmęczyło i chętnie bym poszukał orzeźwienia, ale łowca nie ma przerwy na drugie śniadanie. No chyba że orzeźwienia w postaci zimnego prysznica dostarczy mu następna zdobycz.

lowca_matchorette09

Lubię zaglądać do tej pani. Co prawda nie jest to typ sympatycznej gawędziarki, a raczej klasycznej bazarowej handlary, ale miewa rzeczy intrygujące. Kupiłem od niej parę razy albo coś nietypowego albo w zadziwiająco dobrym stanie. Tym razem też znalazłem jednego dość ciekawego resoraka. Poszedłem zapłacić i gdy podchodziłem do sprzedawczyni mój wzrok padł na pudło z żelastwem. Tak, dokładnie z żelastwem i nie jest to pieszczotliwe określenie zgrai zabiedzonych resoraków, tylko kotłowaniny garnków, młotków, foremek do ciasta i … wozu lotniskowej straży pożarnej. Bez brania do ręki wiedziałem, że to Siku i to prawdopodobnie seria V. I nie myliłem się. Gdy ciężki jak cholera Faun-Metz LF 1410/52 trafił w moje ręce to wiedziałem, że mimo wagi niełatwo go będzie wypuścić. Mam jakąś słabość do tego typu pojazdów. Może to ich majestat a może lekkie niedowierzanie, że coś tak fantastycznego istniało w rzeczywistości (do setki w 55 sekund, prędkość maksymalna 110 km/h, moc 1000 KM). Zapytałem o cenę. Pani wzięła ode mnie starego Siku i potrzymała w ręce. Już wiedziałem, że wycena będzie wagowa. Ale inaczej niż Krzykacz ze „Złomowiska” (program na kanale Discovery) liczyłem na jak najmniejszą wagę. Pani wyceniła organoleptycznie każdy gram tego mastodonta i odparła … „15 zł”. Nie miałem pojęcia czy to dużo czy mało. Auto nie jest kompletne, brak paru szczegółów, ale zasadniczo jak na swój wiek (40+) trzyma się nieźle … Bardzo chciałem je mieć. Na zdjęciu zestawione z przeciętym przedstawicielem serii V. Jak widać eksponat nietrywialny.

lowca_matchorette08

Cały rajd po pchlim targu zajmuje mi około 2,5 godziny, z czego rutynowa marszruta około 1,5 godziny. Tę ostatnią godzinę poświęcam na swobodną eksplorację nieukierunkowaną już na małą motoryzację. Po prostu chodzę, oglądam, czasami porozmawiam. Zajrzę do panów sprzedających płyty kompaktowe (tej niedzieli udało się kupić również rarytas w dziedzinie muzyki) czy książki, czasami do pana sprzedającego pomidory (bo świetne). Lubię atmosferę tego miejsca, to obcowanie z przedmiotami, ale też z ludźmi dla których te przedmioty coś znaczą. Jednym dają mniej lub bardziej godziwy zarobek, innym szanse na spotkanie z przeszłością, niektórym okazje do pogadania, a mi radość ze znajdowania tych wszystkich rarytasów, wynalazków i kuriozów.

A ile ważył ten wóz strażacki? Moja domowa waga kuchenna pokazała 574 gramy. Czyli nawet zawodowemu złomiarzowi mogłaby się zapalić iskierka w oku. Kurna flaszka … to był udany dzień.

Dodaj komentarz